Zranione serca...
Do pewnej kobiety podszedł mężczyzna z uroczym uśmiechem. Nieśmiało zagadnął: -Jak się pani miewa? -Dziękuje, dobrze.- kobieta odsunęła się od niego i starała się nie zwracać uwagi na jego wzrok skierowany nadal na nią. -Czy nie brakuje pani czegoś do szczęścia? -Myślę, że człowiek zawsze czuje niedosyt. A czy pan jest szczęśliwy? -Niestety nie. Widzi pani jestem zamożnym człowiekiem, z pięknym domem, samochodem i dobrą pracą. Mam wielu przyjaciół, jestem szanowany i lubiany...Lecz brakuje mi miłości... Kobieta milczała kryjąc oburzenie. Do czego to doszło by obcy mężczyzna zwierzał się jej na przystanku. Mężczyzna nie zbity z tropu kontynuował. -Dostrzegłem panią już jakiś czas temu. Codziennie mijaliśmy się na ulicy w porze obiadowej. Popołudniami przejeżdżałem samochodem w czasie, gdy pani czekała na autobus. Nie wiem co sprawiło, że zaintrygowała mnie pani...czy ten zamyślony wzrok przykryty lekkim smutkiem czy te piękne włosy, które zdają się jako jedyne być prawdziwe i wolne. Podobają mi się pani włosy. Lekko kręcone, rozpuszczone opadają tam gdzie chcą. I ten ich ognisty kolor... -Proszę przestać! Czego pan ode mnie chce?- kobieta nie chciała słuchać tych bzdur. Teraz na powrót żałowała, że pozwoliła sobie na zostawienie starego uczesania. -Ja... chciałbym panią bliżej poznać...chciałbym pani ofiarować swoją miłość... -Dość! Cóż to za brednie, żeby człowiek w pana wieku stroił sobie żarty. Proszę mnie zostawić! -Ależ ja nie żartuję, ja naprawdę... -Dobrze, więc udzielę odpowiedzi: nie, dziękuje. Pan mnie w ogóle nie zna, nie może pan wiedzieć czy mnie pokocha. Panu się tylko coś uroiło w głowie...Zresztą nie potrzebuję miłości. Jestem szczęśliwsza bez niej. Miłość to tylko złudzenie, ulotna chwila szczęścia. Częściej ból i cierpienie niż rozkosz i słodycz. Dziękuję...zbyt wiele ran ma moje serce...ja już nikomu nie pozwolę siebie zranić...Nikomu, rozumie pan?!- w tym momencie nadjechał autobus i kobieta wsiadła pospiesznie do niego. Odjechała zostawiając mężczyznę na pustym przystanku. Stał chwilę jakby nie dowierzając temu co usłyszał. Potem wymamrotał sam do siebie patrząc za odjeżdżającym autobusem wraz z jego znikającymi marzeniami i nadziejami: -Ja już panią kocham... Potem odszedł myśląc, że i ta kobieta potrafiła ranić. Przecież złamała jego serce, nie dała mu cienia nadziei i zburzyła wszystkie jego marzenia. On również postanowił już nie kochać. Pomyślał jeszcze, że jedno złamane serce pociąga za sobą w przepaść drugie serce. I odszedł do znanych i pewnych rzeczy materialnych.