ZNIKNIĘCIE
?! Dawać mi go tu! - Problem w tym, że on odmówił przyjścia. Powiedział, że przekaże panu akta sprawy Józefa K., jeśli pan sam się do niego pofatyguje... - Powiedzcie mu, żeby czekał. Muszę skończyć przesłuchanie – rzucił w kierunku zamykających się właśnie drzwi. Co za sprawa? Przecież Józef K. nie był o nic oskarżony. W ogóle niczego o nim nie mieli prócz daty urodzin. Rozprawa? Coś tu brzydko pachnie. I tamten wypadek sprzed lat. Ledwo go odratowali. – Co było dalej? – zwrócił się do kobiety. - Dalej? Potem to poszłam do domu. A w sobotę rano pana Józefa już nie zastałam. Nawet łóżko było nie pościelone, to odruchowo posłałam. I aż się przelękłam, bo po prześcieradle chodził wielki karaluch. To go zrzuciłam i rozgniotłam butem. Ja tak myślę, że ktoś pewnie musiał go wynieść, ale klucze do drzwi miałam tylko ja i nikomu nie dawałam. No, bo przecież sam by nie wyszedł. Cały był sparaliżowany od tamtego wypadku. Od szyi w dół. Ludzie to nawet mówili, że to ze strachu, z szoku znaczy się. - Dobrze. Na dziś wystarczy. Dziękuję pani bardzo. Może pani już iść do domu. - To ja też dziękuję. Tylko: co teraz będzie? Dalej mam u niego sprzątać? Zapłacił mi przecież za cały miesiąc... - Niech pani już idzie. Zadzwonimy do pani, jak będziemy coś wiedzieć. Wyszła. Komisarz został sam. Mógł wreszcie pozbierać myśli. Pewne było tylko jedno: Józef K., podrzędny urzędnik państwowy zniknął ze swojego łóżka, do którego był przykuty od wielu lat z powodu paraliżu, który nastąpił w wyniku tajemniczego wypadku. Józef K. po raz drugi przestał istnieć.