ZNALEŹLI
Znaleźli nas wraz ze świtaniem jesiennego słońca. Półżywych. A może raczej prawie martwych z wyczerpania. Mieliśmy podarte okrycia i zamarznięte wargi. Choć noc była jeszcze ciepła, jeszcze wakacyjna Znaleźli nas więc i rozdzielili. Pewnie już na zawsze. Rozerwali na dwoje nasze splecione ciała i wrzucili do osobnych pułapek. A przecież przyrzekaliśmy sobie dozgonną miłość. Że zawsze. Że razem. Że nigdy nie. Tymczasem tamci nas znaleźli na miękkim mchu pod sosną czy pod bukiem. Już nie pamiętam. Zdeptali nasza kryjówkę. Prawie dom. Nie zrobiliśmy nic złego. A już na pewno nie im. Znaleźli nas, rozdzielili i wrzucili do dwóch różnych koszyków. A teraz ja suszę się nad piecem, a moja ukochana pływa w zupie!