Ziemowit jesienny cz.9
Granat sukni zamienił się w czerń. Leżał bezwładnie na ciele Elzy i wpatrywał się w księdza, który modlił się na głos i błogosławił mieszkanie przeganiając wszystkie złe moce. Większość falbanek została zerwana podczas ataków złości. Skóra była blada, a ciemne wory pod oczami sprawiały, iż kobieta wyglądała przeraźliwie. Poplątane włosy spływały po plecach. Minęło już kilka tygodni, a matka zmarłej córki nadal nie umiała sobie poradzić. Nie była już tą wzniosłą kobietą dla której liczył się ład i porządek. Anzelm nie umiał jej pomóc, każda rozmowa kończyła się krzykami i wybuchem agresji. Bywały dni, kiedy nie wracał do domu na noc. Kolorowe liście spadały coraz to częściej z drzew, a w kościach było czuć, iż nadchodzi złowroga zima. Niestety Elza niczego nie zauważyła, siedziała ciągle w ciemnym mieszkaniu. Wszystkie myśli mieszały się ze sobą tworząc wielki jeden nieład. Nadal poszukiwała zbrodniarza, jednak jej instynkt zawodził; widziała winnego w każdym ciele. Nie panowała nad sobą, nad swoimi emocjami. Bywały dni kiedy siedziała i wsłuchiwała się w rozmowy na dworze i sama wierzyła w to, iż to ona zabiła swoje dziecko. Podobno to czarownica! Zatruła ją! Nie szukała pomocy, nie miała u kogo. Większość ludzi słysząc o tak zadziwiającym i rzadkim zgonie, była za bardzo zszokowana by myśleć o rzeczywistych powodach śmierci- ulegali plotkom i sądzili, iż Elza jest czarownicą. Ci zaś, którzy uważali, że kobiety które posiadają konszachty z diabłem nie istnieją tłumaczyli sobie wszystko „wolą Boga” . Rodzina Zimmermann starała się iść do przodu nie patrząc na ostatnie wydarzenia. Reputacja była dla nich najważniejsza, dlatego gdy pewnego ranka do drzwi zapukało trzech szupoków[1] pytając o powody śmierci małej Rachel, Anzelm wraz z Doris skłamali.
- Bóg zesłał aniołów, by zaprowadzić dziewczynkę bezpiecznie do nieba. - Doris uroniła łzę.
- Dziękujemy panom za wyrazy współczucia. To wiele dla nas znaczy - Odpowiedział na koniec Anzelm i dyskretnie wręczył trzem mężczyzną w mundurach sporo pieniędzy. - Mam nadzieję, iż ponowna wizyta nie będzie konieczna, staramy się zapomnieć o tym niemiłym wydarzeniu.
Elza nie rozumiała ludzi i ich poglądów na daną sprawę. Wiedziała, iż odnalezienie zabójcy spoczywa na jej głowie. Niestety nie za bardzo wiedziała, jak rozwiązać ową kwestię. Była zmęczona, łzy nie umiały już spływać po jej policzkach. Chodziła blada niczym zjawa, w środku tkwiła ogromna pustka. Wciąż w głowie miała czarny płaszcz oraz Krystynę Ceynową. Czasem wydawało jej się, że ją zna, miała wizje, w których rozmawia z nią, w których są ze sobą blisko. Bywały też dni, kiedy Elza myśląc o Rachel dochodziła do najwyższego punktu załamania i próbowała popełnić samobójstwo. Rodzina nazywała ją „chorą”, a ta nie umiała sobie poradzić z tęsknotą do córki. Wystarczy, że skoczę… Rachel, będziemy znowu razem- myślała.
Ksiądz skończył błogosławić mieszkanie. Elza już długo nie była w kościele, mimo to nadal była wierząca. Modliła się, co noc i błagała Najwyższego o powrót dziecka. Ksiądz postanowił odwiedzić kobietę i zobaczyć, co u niej. Proponował jej również spowiedź, lecz ta stanowczo odmówiła- przestała mu ufać. I w nim widziała winnego, chociaż starała się tę myśl odepchnąć najdalej jak potrafiła. Uważnie mierzyła go wzrokiem, on również to robił. Walka między czarnymi węgielkami, a mroźnym lodem trwała bez końca.
- Jak się czujesz?- Spytał nieco ironicznie ksiądz, Elza nie opowiedziała. Po dłużej ciszy, spytał. - Cukierka?- Coś w jego kieszeni zaszeleściło, po chwili eklezjasta trzymał w dłoni dwie niewielkie słodkości- Z melisą, na uspokojenie. - Uśmiechnął się sarkastycznie.
Elza wzięła jednego i przyjrzała mu się uważnie. Nagle coś w niej zadrżało, cukierek wypadł z jej dłoni.