Ziemowit jesienny cz.8
Otwarcie oczu sprawiało jej najwięcej trudności, ten moment kiedy jawa zamienia się w rzeczywistość. Mając zamknięte oczy, śniąc; widziała kolory i dobro, tę swoją wzniosłość, opanowanie oraz małą, jasną perełkę, którą chciała wychować jak najlepiej. Czasem wnet ukazywał się lekki uśmiech na jej twarzy, zaś gdy światło poranka wlatywało do okna i rozświetlało twarz kobiety, ta krzyczała głucho: NIE, TYLKO NIE TO! A potem przychodził moment, w którym jej oliwkowe powieki zaczynały się otwierać, ukazując czarne jak noc oczy. I cały świat po raz kolejny walił się jej na głowę. Nic nie miało sensu. Chwila, w której uświadamiała sobie, iż Rachel nie żyje, bolała tak bardzo, że w całe ciało wstępował dreszcz. Spuchnięte, podkrążone węgielki, znów zostały zwilżone wodospadem łez. Zawsze cicho płakała, chociaż w środku panował ogromny nieład, którego nie umiała uporządkować. Owa myśl bolała, jak nigdy dotąd. Nie ma jej, nie ma jej, nie ma jej i nigdy już nie będzie! Elza straciła swój cel, w którym miała wychować córkę na godną Bytomiankę. Nie miała już nic- nie miała miłości. Już nigdy nie będę mogła złapać tej małej dłoni, już nigdy nie będę mogła spojrzeć w te błękitne oczy, już nigdy nie będę mogła tłumaczyć jej, jak wygląda prawdziwe życie, już nigdy nie będę mogła jej przytulić, powąchać. Zapominam jak brzmiał jej głos. Jedynie jej rzeczy materialne są tutaj ze mną… JUŻ NIGDY, PRZENIGDY NIE BĘDĘ MOGŁA POKAZAĆ MOJEJ CÓRECZCE, JAK BARDZO JĄ KOCHAM! NIGDY… Elza zawsze była oschłą matką, nie litowała się nad Rachel, nawet w tych najgorszych momentach, a jedyny akt miłości na jaki się odważyła, był delikatny uścisk. Teraz żałowała tak wielu rzeczy, przepraszała Boga za złe zachowanie. Nie umiała poradzić sobie ze śmiercią córki, bowiem cały most, który budowała ku szczęściu, rozpadł się nagle i znikł w czeluściach złowrogiej wody.
Elza usłyszała ciche kroki na klatce schodowej- ktoś wchodził do góry. W mieszkaniu było cicho, a zmysły kobiety były naprężone tak, iż słyszała wszystko, co działo się na dworze. I pomimo tego, że wszystkie okna były zasłonięte czarną płachtą, wiedziała, że jest południe. Zuzanna przychodziła do rodziny Zimmermann jedynie raz w miesiącu, by wysprzątać całe mieszkanie. Anzelm jadał na mieście, a Elza całymi dniami siedziała w pokoju córki. Nikt nie mógł jej przeszkadzać, musiała mieć cicho. Zamykała wtedy oczy i wsłuchiwała się w martwotę. Wciąż miała nadzieję, iż Rachel tutaj jest, że chowa się pod łóżkiem i czeka, aż matka ją stanowczo przywoła. Od miesiąca nie wychodziła z domu, a suknia z ostatniej rodzinnej kolacji nadal na niej wisiała. Nie była już piękną, granatową suknią z falbankami i różnymi ozdobami; gorset i krynolina zostały już dawno ściągnięte. W pomieszczeniu unosił się okrutny smród. Jej hebanowe włosy nabrały koloru brudu i sterczały na wszystkie strony. Dom Zimmermannów nie był już szlacheckim domem z wychowaniem godnym podziwu. Ludzie przechadzając się ulicą Tarnowitzerstrasse kątem oka zerkali na zasłonięte okna rodziny z zaciekawieniem przeplatanym przerażeniem i zdezorientowaniem. Bytom był przepełniony plotkami o mieszkaniu, w którym dzieją się złe rzeczy. Otruta Rachel była ogromnym znakiem zapytania dla ludności.
Elza wsłuchiwała się w kroki za drzwiami. Ktoś nagle się zatrzymał i trzy równe uderzenia rozniosły się po klatce- ktoś zapukał. Kobieta zdziwiła się, każdy omijał te miejsce; nawet Doris już rzadziej odwiedzała córkę. Nagle ktoś pociągnął na klamkę i wszedł, ciche kroki podążyły do kuchni. Elza podniosła się delikatnie.
- Jesteś? - Odezwał się borsukowaty głos.
Elza usłyszawszy pytanie, wiedziała już kto zakłóca spokój. Nagle jej oczy rozwarły się szeroko i zabłysnęły dziką czarnością. W środku zawrzała złość, tak okrutna, że biła na odległość. Kobieta wstała prędko i biegiem ruszyła do kuchni, przewalając za sobą książki oraz różne drobiazgi. Po drodze złapała leżącą pod ścianą miotłę i wleciała do pomieszczenia.