Nie z tego świata.
Pukała do drzwi. Nikt nie otworzył. W głowie szumiały same złe myśli. Pchnęła drzwi, które otworzyły się skrzypiąc. Weszła do środka pełna obaw.
- Halo?! Jest tu ktoś? Mati..? – zawołała drżącym głosem.
Nie uzyskała żadnej odpowiedzi. Właściwie to tego się spodziewała, bo co innego mogło się stać? W domu panowała cisza. Niezwykła cisza. I nagle trzask. Serce waliło jej jak nigdy, bała się odwrócić, lecz wiedziała, że to nieuniknione. Powoli przekręcając się na pięcie wymyślała obrazy czego może się spodziewać. Słyszała szaleńcze bicie swojego serca. Ku jej zdziwieniu nie ujrzała nic nadzwyczajnego. To drzwi z hukiem się zamknęły. Tylko jak? Nie ma przecież wiatru, jest spokojnie. Co dziwne, w końcu mamy późną jesień. Ktoś mógł przypadkiem pchnąć drzwi. Oznaczałoby to, że Amanda nie jest sama w tym domu.
Musi wejść po schodach na górę. Jeśli jednak kogoś tam zastanie, kogoś złego? Musi się jakoś obronić. Odwróciła się od schodów i idzie prosto do kuchni. Z ostrym nożem czuję się pewniej. Teraz może spokojniej udać się na górę. Po schodach starała się wchodzić bezszelestnie jednak na marne. Każdy jej ruch odpowiadał coraz to głośniejszemu skrzypieniu schodów. Czuła się strasznie, jakby chodziła po nawiedzonym domu. Wszystko wyglądało na nieużywane od bardzo dawna. Kiedy była już na górze ujrzała otwarte drzwi do sypialni Matiego. Miała nadzieje, że nic mu nie jest. Teraz żałowała tej awantury z powodu zazdrości.
Tak było zawsze, ciągłe kłótnie były już nie do zniesienia. Sama jednak je zaczynała. Mateusz był bardzo przystojny, wiele dziewczyn zrobiłoby wszystko, aby tylko na nie spojrzał. Podeszła do drzwi i jeszcze bardziej je otworzyła. Zobaczyła swojego ukochanego na łóżku, a obok, na ziemi znajdowały się jakieś rozsypane tabletki i alkohol. Od razu podbiegła do kanapy i krzyczała, żeby się obudził. Nic to jednak nie dało. W opakowaniu po tabletkach zostały 3 pigułki. Wprawdzie nie wie ile było ich na początku, czy ktoś już tego wcześniej używał, ale na te chwile to jest najmniej ważne. Liczy się tylko jego życie. Spojrzała na zegarek: 02:08. Zadzwoniła na pogotowie.
- Witam, jestem Amanda. Mój chłopak chciał popełnić samobójstwo...- powiedziała w pośpiechu, zapłakana.
- Proszę podać adres, gdzie pani się znajduje?
- Broniewskiego 8. Proszę szybko przyjechać, błagam.
- Musi się pani uspokoić, wysłałam już karetkę. Czy pani chłopak oddycha?
- Bardzo słabo i płytko. Serce mu prawie przestaje bić...- odłożyła telefon.
Czekając na pogotowie wtulała się w Matiego. Przepraszała za wszystko. Usłyszała sygnał karetki i zbiegła po schodach na dół. Do domu wszedł lekarz.
- Gdzie on jest?
Znowu biegiem na górę, tym razem nie jest już sama. Widzi jak ratownicy próbują wyczuć puls. Wkładają go na nosze i wynoszą z domu. Nie pozwolono jej jechać. Pobiegła więc do rodziców Maćka. Było późno, ale to przecież ich syn. Musieli wiedzieć. Na miejsce dotarła dość szybko, weszła do ich domu jak do siebie. Bez zbędnych ceregieli opowiedziała o co chodzi. Tak jak stali pojechali do szpitala. Lekarze nadal walczyli o życie Mateusza. Po kilku godzinach z sali wychodzi wybawiciel Matiego.
- Wszystko jest dobrze, Mateusz żyje. Musi teraz się nie przemęczać. Dobrze, że pani do niego poszła. To był naprawdę ostatni moment, kilka minut później już byśmy, niestety, nie pomogli.
- Czy możemy się z nim zobaczyć? - zapytała matka.