Ziemowit jesienny cz.4
Uderzenie dzwona, donośne. Echo biegnące od ściany do ściany. Wstań. Wdech. Szum ludzi, ruch nogami. Zgrzyt pantofli dotkniętych przez stare drewno. Słuchaj. Mądre słowa wpadające bez zaproszenia do ucha. Zdania linijkami wlatujące do środka- goszczą się. Siadają w ciemnym kącie. Nie dają się odczytać. Skup się! Zbliżają się do Ciebie, patrzą. A jednak, mają sens… na chwilę. Rozkojarzenie. Gaśnie lampka, wyprasza je. SŁUCHAJ! Ruch ręką. Cisza. Krzyk. Cisza. O, porządek zawitał. Umysł się cieszy, zaprasza kazanie na herbatę. Krótko. Koniec… Co?! Siadaj. Kolejny zgrzyt. Wolne pantofle lewitujące nad podłogą. Trzy uderzenia. BIM BAM. BIM BAM. BIM BAM. Klękaj. Trzask w kolanie. Westchnięcie. Głowy zwisające bezczynnie na szyi. Pozorna cisza ogłuszana przez latający, gdzieś w tyle szmer. Dłonie. Złożone do modlitwy…
Elza klęcząc ze złożonymi dłońmi, ciałem była niczym robot. W jej głowie panował harmider.
Wstawała, siadała i wykonywała wszystkie inne czynności z lekkim opóźnieniem. Znała to na pamięć. Niczym wierszyk z dzieciństwa, recytowała go… nie, nie. Strzelała nim jak z karabinu. Szybkie strzały bez przekazu. Robiła to, co należało. Pierwszy raz nie uważała na Mszy Świętej. Wyłączyła się. Kazanie księdza okazało się niezrozumiałe. W jej oczach spływał czarny wodospad- zakrywał wszystko wokół. Myślami była gdzieś indziej. Rozpędzała się, biegła coraz to szybciej, szybciej, szybciej i nagle gwałtownie hamowała. I znów cofała się o trzy kroki w tył. ABSURD! Nie umiała odpowiedzieć sobie na wcześniejsze zadane pytania. Wydawało jej się to wszystko niedorzeczne.
Czego się boję? Zawsze panowałam nad sobą, a teraz? Zaatakowałam Panią Bieler za nic! „Mogliby czarownicę na stosie palić”. Przecież to tylko głupie słowa, dlaczego więc wciąż siedzą w mojej głowie? To niedorzeczne. Skandal! Czy ktoś próbuje mnie przestraszyć? Głupie żarty! Kim była Krystyna? Dlaczego tak nagle zaczęłam coś czuć. Więź, tak… Czuję więź z tą kobietą. Czy ona istniała naprawdę? Powinnam się bać? Och! Kiedy odnajdę odpowiedzi na te wszystkie pytania? A może… może powinnam zapomnieć? To tylko kartka, kilka zdań. Słowa… czy to właśnie one nie posiadają mocy?
DZYŃ, DZYŃ, DZYŃ, DZYŃ, DZYŃ… Odezwały się dzwony obwieszczające koniec Mszy Świętej. Rachel uklękła zgrabnie, pomodliła się szybko i zdziwiona tym, że mama nadal siedzi i wpatruje się przed siebie; dotknęła jej ramienia.
- Mama?
- Tak? - Rozkojarzona Elza spojrzała na córkę. - Już idziemy. - Wstała, wygładziła suknię i znów była tą stanowczą kobietą, która nigdy nie daje się wyprowadzić z równowagi.
Kościół Maria-Himmelfahrt[1] był już prawie pusty. Jeszcze gdzieś w tyle szło usłyszeć ciche kroki. Elza wraz z Rachel powoli zmierzały do wyjścia. Przemierzając między ławkami Rachel rozglądała się dookoła siebie. Przychodziła tutaj co najmniej dwa razy w tygodniu. Dobrze znała wystrój kościoła. Architektura jego była prosta- białe ściany, mało ozdób, święte obrazy i rzeźby- piękna. Dziewczynka znała wszystkie kościoły w Bytomiu, jednak ten według niej był najbardziej urodziwy. Tak, mówiła, że jest on „urodziwy”. Posiadał w sobie pewną magię. Latająca iskierka- to ona sprawia, że czuję się tu dobrze. Nie ksiądz, nie jego kazanie, nie te dzwony i ci ludzie lecz iskierka. Mała jasna iskierka. Lata delikatnie, niepewnie jakby noszona przez wiatr. Uśmiecha się do mnie. Podoba mi się.
I tym razem latający promyczek odprowadzał Elzę do wyjścia. Piękna iskierka! Piękna. Dziewczynka trzymając mamę za rękę uśmiechnęła się lekko, gdy nagle usłyszała dobiegający za sobą odgłos uderzających butów o podłogę. Iskierka zadrżała i zniknęła.
Mężczyzna w średnim wieku stanął, jego długa, czarna szata zakołysała się lekko przy kostkach. Na twarzy pojawił się grymas, wargi wykrzywiły się, a kąciki ust lekko podniosły do góry. Oczy zabłysły. Elza nie zwróciwszy szczególnej uwagi na twarz księdza uznała, że się uśmiecha.