Ziemowit jesienny cz.4
- No! Witam Panią i Panienkę Zimmermann! - Odparł radośnie.
- Szczęść Boże. - Elza nie czuła się najlepiej. Myśli postanowiły pokręcić się na karuzeli- jej głowa zawirowała. Pomimo to, nadal stała wyprostowana z głową uniesioną lekko do góry.
- Jak życie mija, drogie panie?
Rachel spoglądała z ciekawością na księdza. Zawsze chodził uśmiechnięty, nawet wtedy gdy nie miał humoru, tak jak dzisiaj. Był miły, lecz z jego twarzy dało się rozpoznać, że owy uśmiech wcale nie jest szczery. Jego oczy nadal pozostawały mroźne, niczym bryła lodu. Dziewczynka zastanawiała się, czy musi uśmiechać się ze względu na to, że jest księdzem, autorytetem ludzi? Człowiekiem pełnym wiary i miłości?
- Dobrze, dziękuję. - Słowa Elzy cicho rozniosły się po kościele.
Ksiądz kiwnął porozumiewawczo głową i wskazał ręką na drzwi obwieszczając, że odprowadzi je do wyjścia.
- A tobie panienko?- Lodowaty wzrok księdza uczepił się Rachel.
- W porządku. - Ukłoniła się lekko i spuściła wzrok.
Dalej szli już w ciszy. Kościół był całkowicie pusty nie licząc staruszki modlącej się naprzodzie. Pantofle uderzane o posadzkę wydawały specyficzny odgłos. Echo odbijało się od ścian i kuliło się przy butach. Ksiądz co jakiś czas zerkał na Elzę z dziwnym wyrazem twarzy. Obserwował ją, lecz ta pochłonięta zatrzymywaniem karuzeli myśli patrzyła przed siebie pustymi oczami- nie widząc nic wokół. Przeszli przez framugę ogromnych drzwi i znajdując się w kruchcie[2], Elza spoglądnęła dobrze na informacje, po czym wszyscy zamoczyli prawą dłoń w wodzie święconej i uczynili znak krzyża.
Na dworze była typowo jesienna pogoda, Elza po raz kolejny w tym dniu przytrzymała swój kapelusz, by nie odleciał. Wiatr był zadziwiająco mocny. Ludzie biegali po rynku za swoimi rzeczami, które porwał im Eol[3], a kolorowe liście latały nad ziemią niczym jaskółki wieczorami na niebie. W powietrzu unosił się zapach jabłka z cynamonem. Nie było zimno, można wręcz rzec, że wiatr dodawał uroku dzisiejszej pogodzie. Dobrze, że nie pada.
- A co u Anzelma? - Ciszę przerwał ksiądz.
- Po staremu. - Odparła Elza. Poczuła się nieco lepiej, być może wiatr zabrał ze sobą część jej myśli i zwątpień. Albo przynajmniej zagłuszył je. - Zapracowany, jak zawsze. Często go nie ma.
Ksiądz spojrzał na Elzę z zaciekawieniem. Przybrał dziwny wyraz twarzy- przechylił głowę, rozwarł lekko usta, zmrużył oczy- i zamarł. Zdziwiona Elza ujrzała w jego oczach duży kawał bryły lodowej.
- Musi być ci ciężko, Elzo. - Jego oczy zabłysły nagle.
- Niezupełnie. Dobrze sobie radzimy wraz z Rachel. - Zmierzyła go swoimi czarnymi węgielkami.
- Rozumiem. - Obdarował ją ciepłym uśmiechem.
Elza odetchnęła z ulgą i spojrzała na koniec rynku, gdzie stały dorożki. Została ostatnia, ludzie przerażeni wiatrem woleli wydać pieniądze i bezpiecznie wrócić do domu.
- Proszę księdza, został ostatni pojazd. Będę musiała się z przykrością pożegnać. - Odparła.
- Ależ nie ma problemu. - Zaśmiał się łapiąc za brzuch. Jego sutanna zwisała na nim luźno, na pierwszy rzut oka dało się zauważyć, że jest człowiekiem szczupłym. Jego siwe włosy wdały się w energiczny taniec z jesiennym wiatrem.
Nagle Elza przypomniała sobie, że ma spytać księdza o pewną rzecz. Nie chciała jednak, by rozmowie przysłuchiwała się Rachel, więc poprosiła ją o to, żeby poszła zająć ostatnią dorożkę. Gdy jasna suknia córki wirowała na rynku noszona przez wiatr, głos kobiety cicho powędrował do rozmówcy.
- Proszę księdza. - Zaczęła. - Czy ksiądz wierzy w czarownice?