Pamiętnik wariata [z cyklu: "Nowa bajka"]
19 sierpnia Dziś budzik zadzwonił o siódmej; specjalnie postawiłem go w takim miejscu, żebym musiał wstać by go wyłączyć. Wczoraj poszedłem spać o czwartej, bo wiedziałem, że jeżeli nie zasnę od razu po tym, jak wejdę do łóżka, to zacznę o tym wszystkim myśleć. Robiłem co popadło, przesadzałem kwiatki, sprzątałem, potem grałem na gitarze. Gdy kostka wylatywała mi spomiędzy palców, zwlokłem się do łóżka. Za wszelką cenę starałem się nie wrócić do ciepłej i miękkiej pościeli. Im bardziej jestem bowiem zmęczony, tym mniej myślę, a jedynie wiszę pomiędzy świadomością i rozpaczą, całkiem bezczynnie i bez sensownie. Nic nie muszę, lato jest w pełni, a ja nie mam żadnych zajęć, wszystko co miałem zrobić, zrobiłem już dawno. Nie zostało nic, ani obok mnie, ani we mnie. Umyłem się i ubrałem, a w kuchni znalazłem popiół. Wczoraj spaliłem jej zdjęcie, bo była na nim zbyt piękna. Nie mogłem tego znieść. Usiadłem w fotelu i czekałem. Zegar wskazywał ósmą, gdy wychodziłem. Miasto rankiem jest piękne. Starsze kobiety i mężczyźni robiący zakupy, młodzi śpieszący się do pracy, pijacy przewracający się na drugi bok na przystankowych i dworcowych ławkach. I do tego ten chłód, który zapowiada duszny dzień i w końcu wieczorne katharsis burzy. Ja nie mam nic, nie musze nigdzie iść, nie muszę nic robić. Tylko pustka, której nic nie zapełnia, bo nic nie jest w stanie jej zapełnić. Krążyłem ulicami, przeszedłem całe miasto i wróciłem. Wszędzie to samo. Wróciłem o dziesiątej, usiadłem w fotelu i przesiedziałem w nim do jedenastej. Drastycznie odrzuciłem myśl o następnym spacerze, a potem kolejno myśli o posiłku, prysznicu i drzemce. O dwunastej zadzwonił telefon. Nie, nie chcę wygrać nowej kuchenki mikrofalowej, mam już jedną, jak na razie działa całkiem dobrze. Spokorniałem i zdrzemnąłem się. W fotelu. Przebudziłem się o piętnastej i w zasadzie czułem się jeszcze trochę gorzej. Podjąłem decyzję, włączyłem telewizor, na piętnaście minut. Pustka, taka sama jak na półce z płytami i książkami, które znam na pamięć. Nawet dwa i pół tysiąca pozycji w bibliotece nie jest w stanie odpowiedzieć na moje pytanie. Pytanie, które cały czas, od początku tego wszystkiego jest ze mną bez przerwy. Co dalej? Nie mam siły ani pomysłu na nic nowego, a wszystko co już było w moim życiu, skończyło się. Została mi pusta egzystencja. Zacząłem chodzić po mieszkaniu w tę i z powrotem. Nigdzie nie było ani jednej rzeczy, którą należałoby ustawić inaczej niż była, nie było miejsca w którym coś trzeba byłoby posprzątać lub wyczyścić. Zdrowo rozsądkowo myśląc, oczywiście. Nakarmiłem rybki, choć jadły wczoraj. Teraz siedziałem przed szybą i patrzyłem. Nic nie różni mnie od nich. Może z wyjątkiem łusek. Popatrzyłem na wskazówki zegara stojącego na meblościance. Nie chciał iść szybciej, chyba że stanął, ale to z kolei nie możliwe, bo przecież chodził. Dowlekała się właśnie dziewiętnasta. Ile jeszcze dni, które zaczną się tylko po to, aby się skończyć? Poszedłem popatrzyć na to, co w życiu zrobiłem. Wszystko leżało na półce w mojej sypialni - świadectwo maturalne, płyta z nagraniami demo i trochę zapisanych kartek. Obok leżała Biblia, którą skończyłem czytać po raz trzeci dwa dni temu. Na niej zaś leżał notes z numerami telefonów. Przejrzałem wszystkie i nie znalazłem nikogo, do kogo bym nie już nie dzwonił. Nie chciałem zaczynać od początku. Za oknem dzieci powoli i niechętnie schodziły do domów, kończąc zabawy. W pobliskim barze mężczyźni pili piwo, a na ławce pod drzewami siedziało starsze małżeństwo. Małżeństwo. We dwójkę, razem. Ile lat byli już małżeństwem? Gdzie się poznali? Ile róż było w bukiecie, który dał jej na pierwszym spotkaniu? Czy mają dzieci? Wnuki? Co zrobią gdy wrócą do domu? Kiedy umrą? Ja umrę zaraz. Zaczynało się ściemniać, gdy pogasiłem wszystkie światła w mieszkaniu. Wszedłem do sypialni i wyciągnąłem spod łóżka moje zbawienie. Nie było odwrotu, nie można było iść dalej. Nie umiałem się tym posługiwać, ale kiedyś widziałem, jak ktoś to robi.