Zauroczenie 1/4
Na początek bardzo chciałam przeprosić tych, któzy czytali moje ostatnie opowiadanie. Wiem. Zaczęłam, urwałam. Nie mam chwilowo czasu pisać. Może bliżej wiosny coś się zmieni. Nie sądziłam, że będzie tyle czytań. Bardzo dziękuję za poświęcony czas. Tymczasem wrzucę coś innego, co już jest skończone. Krótkie, czteroczęściowe, zamknięte.
***
Ciepła, duszna noc, pootwierane wszystkie okna, wygaszone światła, a na zewnątrz ujadanie psa. Temperatura w pomieszczeniach i natłok myśli wystarczająco utrudniały zaśnięcie. Ten pies zupełnie tu nie był potrzebny, a on nachalnie, nieustannie od kilkunastu minut. Pewnie jakieś psy, albo pijacy kręcili się w pobliżu. Dlatego wciąż szczekał. W okolicy od kilku dni kręcił się jelonek. Może to on. Żeby chociaż można było zamknąć okna, żeby stłumić jazgot szczekania, ale wówczas zupełnie nie byłoby czym oddychać. Dzieci spały w najlepsze, ale ja nie mogłam. W końcu zreflektowałam się, że trzeba sprawdzić co się dzieje i zdenerwowana wstałam. Nie wkładałam na siebie nic, bo po co? Krótka piżamka w takim upale to już było zbyt wiele. Biorąc do rąk telefon ruszyłam na zewnątrz. Jeśli to byli pijacy miałam zamiar im powiedzieć, że albo wyniosą się w tej chwili, albo dzwonię po policję. Kilka kroków i zapaliłam na zewnątrz światło, wyszłam przed dom. Pies tym bardziej ujadał jak oszalały. Zerknęłam w którą stronę szczeka. Szczekał w stronę podwórka. Przyglądam się. Cień czyjejś sylwetki na ławce na moim podwórku, pod moim własnym domem. Serce trochę przyśpieszyło ze zdenerwowania, krtań się ścisnęła.
- Kto tu jest? – pytam i cień zakołysał się, pochylił i wyłania się z ciemności znajoma, zarośnięta gęba. Trochę odetchnęłam, bo znajoma, ale zaraz potem nerwy urosły znowu. Był pijany, w ręku trzymał flaszkę chyba jakiegoś wina. Podeszłam. – Co ty tu do cholery robisz? – pytam ściszonym głosem - Jest środek nocy. Sułtan, do budy! – krzyknęłam na wciąż ujadającego psa. Szczeknął jeszcze dwa razy i poszedł. Ucichł. Stanęłam z założonymi rękoma nad postacią nieproszonego gościa, a on pociągnął z butelki i stwierdził tylko.
- Jestem.
- Pod moim domem w środku nocy? Co? Twoja nowa kobieta cię wywaliła? Pokłóciliście się?
- To głupia szmata. – pociągnął z butelki znowu.
- Taaak. – zaśmiałam się dość nerwowo, nieco poirytowana, a tu jeszcze komary zaczęły mnie ciąć. Zabiłam jednego na szyi i drugiego na nodze. Wredne, dokuczliwe bestie. – Studentka filologii i kulturoznawstwa. Zapewne głupia. O co wam poszło? – dosiadłam się, żeby go lepiej widzieć. Spojrzałam. Wzruszył tylko ramionami. W oczach miał chyba łzy. – No co? – pytam znowu.
- Powiedziałem jej. – zawiadomił i patrzy na mnie, jakbym już wszystko miała wiedzieć. Myślę, kalkuluję. O co mu, kurde, chodzi? Środek nocy, a ten w jakieś szarady się bawi. Myślę.
- O schizofrenii? – pytam, bo w końcu wpadłam o czym mógł jej powiedzieć.
- Schizofrenii. – powtórzył nerwowo i wstał patrząc na mnie z góry. – Wszystkie jesteście takie same. Schizofrenia i już. Pozamiatane. Najlepiej wszystko zamknąć ładnie w medycznych definicjach i mamy pięknie uporządkowany świat, taki poukładany i miły w odbiorze. Co?
- O duchach jej powiedziałeś. Tak? – pytam znowu, żeby przestał się nakręcać. – Nie zrozumiała? – Może to zabrzmiało jak lekka ironia, no ale ludzie… Kto o zdrowych zmysłach tak na spokojnie przyjąłby informację, że ktoś gada z duchami, że one wypełniają jego przestrzeń?. To logiczne, że nie zrozumiała. Patrzę na niego, a ten wściekły cisnął trzymaną przez siebie butelką w trawnik i wskazał mnie palcem, jakby miał zaraz wybuchnąć.
- Ty tego nie bagatelizuj i nie drwij ze mnie. Wszyscy jeszcze się przekonacie. Co? Nie wierzysz mi? Ty też mi