Zabójcza matka cz.1
Ostry dźwięk domofonu oderwał ją od czytanej książki akurat w najciekawszym momencie. Jak to jest możliwe, że ludzie mają tak nietrafione wyczucie czasu?! Po kilku piszczących sygnałach wstała i z ociąganiem wpuściła do domu tego irytującego chłopaka. Jej córka wypadła zaraz z łazienki szczęśliwa, że znów widzi swojego ukochanego, za którym tak długo tęskniła.
Chłopak prawie trzy tygodnie nie odzywał się do zmartwionej i zapłakanej w tamtym czasie dziewczyny. Od samego początku ich bycia razem amant nie okazywał córce kobiety należytego szacunku i nigdy nie chciał jej słuchać. Dziewczyna stawała się dla niego ważna, kiedy mógł zostać z nią sam na sam, w pustym mieszkaniu i zająć się nią w ten jeden zwierzęcy sposób.
Kobieta uśmiechnęła się tylko subtelnie, witając się ze znienawidzonym chłopakiem zdawkowym „dzień dobry”, po czym zamknęła się w swoim pokoju, dając młodej parze te ostatnie kilkadziesiąt minut, przez które mogli być razem. Matka już dawno zdecydowała, że musi wziąć sprawę szczęścia pierworodnej w swoje ręce. Nie zdradziła się jednak ze swoim zamiarem przyjaznym uśmiechem kamuflując mordercze intencje.
Kiedy w końcu zabrała się za wykonywanie tak długo i misternie przygotowywanego planu wskazówki zegara przesunęły się wolno po tarczy i zamarły wskazując porę obiadową. Kobieta bez wyrzutów sumienia dosypała do porcji znienawidzonego amanta sporą dawkę kupionej już dawno trucizny, po czym zaniosła jedzenie młodym. Z przymilnym uśmiechem życzyła im smacznego i wróciła do swojego pokoju. Usiadła znów z książka w fotelu i czytała spokojnie, popijając czasami kawę.
Nie musiała jednak długo czekać. Kwadrans po zjedzonym posiłku do jej pokoju wpadła przestraszona córka płacząc, że ukochanemu coś się stało. Wezwały zaraz pogotowie, jednak kiedy pomoc w końcu przyjechała, było już za późno. Chłopak leżał martwy na łóżku dziewczyny, a ona szlochająca wtulała się w jego jeszcze ciepłe ciało drżąc i szeptała cicho ostatnie wyznania miłości.
Matka stała nad ciałem bawiąc się fiolką trucizny schowaną w kieszeni znoszonego swetra. Jej spokojny głos przekonywał lekarzy do oficjalnej wersji wydarzenia. „Miał problemy z ciśnieniem. Musiało mu akurat podskoczyć. Wie pan, nic nie mogłyśmy zrobić…”