Wrzosowisko
niemożliwe Jej usta przybrały jeszcze paskudniejszy grymas.
-Zabijałeś, i niemal dałeś się zabić, za coś, czym nie jestem, a tyś to we mnie chciał widzieć. I widziałeś. Aż do teraz, mój drogi.
Przerwała na chwilę.
Tiardhus krwawił. I słabł.
-A teraz chciałeś mnie zabić…-Jej oblicze przybrało na moment zasmucony wyraz, lecz po chwili znów zagościł na nim koszmarny, ironiczny uśmiech.
-Sam przyznaj- czyż to nie przewrotna ironia? Kiedyś nawet mnie fascynowaliście- wy, ludzie. Przyciągaliście mnie swą nieobliczalnością, kochliwością, zapalczywością w gniewie, przywiązaniem do uczuć, sentymentalnością- waszymi słabościami, które intrygowały mnie, bo sama ich nie miałam, nie znałam. Teraz już tylko mnie nudzicie. Im bardziej was poznaję, a poznałam już od podszewki, tym bardziej…-urwała w pół zdania, jej wzrok znów przyciągnął jakiś punkt na horyzoncie.
-Czy potrafisz sobie wyobrazić, jak długo już tu stoję?
Tiardhus chyba sobie wyobrażał, i bał się, iż jego przypuszczenie jest trafne.
- A ty chciałeś mnie zabić, głupcze, lecz mnie nie można pokonać. Sam o tym wiesz. Jestem w każdym z was zarazem i w nikim z was naprawdę mnie nie ma. Nie można mnie zabić. Jestem wieczna, nieskończona… zupełnie jak Bóg.
Okrutna.
-Ale cóż, taki widać wasz los. Od zawsze zabijacie się o miłość, z miłością na ustach, w myślach i w sercu, rzekłabym, że macie ją niemal wszędzie, gdzie tylko możecie ją sobie wetknąć. Zdarza się wam nawet, czasem, urodzić z miłości. Prawdziwej. Zabijacie się o nią wzajem, nie wiedząc jak miłość naprawdę wygląda, pożądacie jej, nie wiedząc, czym jest… Zamiast ludźmi powinniście się zwać ironią. Tak było by trafniej. Zdolni jesteście nienawiścią, podstępem nawet, spróbować ją zyskać, zniewolić choć fragment tylko dla siebie.
Tiardhus już nie próbował.
Powoli odpływał, zatapiał się we wrzosach, słowa rozpadały się na pojedyncze, niezrozumiałe zgłoski, dochodziły do niego z coraz głębszej dali, studni jakby, zniekształcone, zagłuszane przez szum w skroniach coraz większy, lecz i kojący.
Zapach wrzosów. Lekki i delikatny. Tylko to teraz odczuwał najpełniej.
-A miłość, wiedz to i zapamiętaj, byś wspominał, tam gdzie idziesz, że Miłość, to ja.
I jestem wszędzie. Ale, któż będzie wiedział, słyszał, któż pamiętał będzie? Ty jeden?
Podniosła swą delikatną, gładką dłonią wyszczerbiony miecz, zważyła w ręku, popatrzyła z niekłamanym podziwem na inkrustowaną rękojeść i zdobioną głownię, przejechała delikatnie palcami po lśniącym czerwienią ostrzu.
Oblizała z rozkoszą palce.
Tiardhus oddychał nieregularnie, ciężko i coraz chrapliwiej .
♥ ♥ ♥
Ciosu nawet nie poczuł. Ostrze weszło gładko, pomiędzy wyszczerbione płyty stalowego pancerza, idealnie między żebra.
-Śpij, uśnij, kochany…-szepnęła delikatnie niczym podmuch wiatru.
Pochyliła się nad nim i złożyła na skroni pocałunek.
Tiardhus zasnął.
♥ ♥ ♥
Ale, któż będzie wiedział, słyszał, któż pamiętał będzie?
Wrzosy pamiętały.
I radowały się, że nie potrafią kochać.
1-2 Maj 2006