Wielka pustka
Pustka była przeogromna. Nie w widoku za oknem, gdzie na horyzoncie zbiegały się linie świata ludzi i nieba. Więcej niczego było w spojrzeniu patrzącego. Wszystko było na chwilę. Błękitna kula w kosmosie toczyła się tylko w sobie wiadomym celu.
Patrzący miał zamknięte oczy, choć przez okno wyraźnie widział koniec swojego podwórza i drogę biegnącą do drzew.
Czarne ptaki zerwały się z ramion wiszącego, gnane wspólną myślą. Jeden z kruków oddzielił się od stada, kierując się do wsi. Jeszcze w locie, zaczął przemieniać się w człowieka. Zostawił sobie skrzydła, by szybciej dotrzeć do celu. Ten człowiek-ptak był księdzem, który opiekował się duszami w warmińskiej wiosce Małe Grozy.
– Józef! Twój ojciec się powiesił – krzyknął ksiądz Łukasz, do człowieka patrzącego przez okno – słyszysz?! Józef milczał. Patrzył tylko na księdza.
– Twój ojciec nie żyje – powtórzył ksiądz.
– Ale wariat – odezwał się w końcu Józef – to wymyślił…
– Co teraz zrobisz?
– A co księdzu do tego? No powiesił się… i co mam zrobić?
– Ty wiesz, dlaczego?
– Nie wiem, ale ksiądz też się nie dowie. Do widzenia panu.
– To twój ojciec był… i z Bogiem po świecie chodził.
– Wymyśliliście sobie Boga, by straszyć ludzi. Ale ze mną wam się nie uda. Słyszy ksiądz? Nie uda! Niech już ksiądz wraca do swoich spraw.
Ksiądz Łukasz nic już nie powiedział tylko zrobił znak krzyża i zerwał się do lotu.
Spod wzgórza, na którym był cmentarz, wylewało się jezioro a dalej szedł las. Mogli się umarli nacieszyć widokiem pięknej Warmii do woli.
Nad dołem zebrało się dużo ludzi ze wsi. Każdy chciał pamiętać tego o którym mówiono, że przez własnego syna na gałęzi się obwiesił.
Nikt nie chciał znać takiego człowieka. Jeszcze tylko ksiądz Łukasz czasami przelatywał przez jego podwórze. Józef przyjmował jednak gości. Wieczorami odwiedzał go ojciec. Bujając się na lampie, wpatrywał się w leżącego syna.
– Czego ojciec chce? – pytał wtedy Józef – niech da spać po całym dniu. Ojciec to już nic nie musi, a ja jutro do roboty wstaję! – złościł się, ale zaraz zasypiał.
A potem pożar wybuchł w budynku gdzie mieszkali oszaleli. Ci z górnego piętra mogli ratować się tylko przez okna na dach, ale rozgrzane do czerwoności diabły, tańcząc na krokwiach, widłami spychały ich do środka.
Nad ranem, gdy Józef kładł się spać, twarz ojca była czarna od sadzy, a z jego ubrania wciąż jeszcze tlił się dym.
Żal się zrobiło mieszkańcom wsi spalonych ludzi. Za namową księdza poprosili Józefa, żeby wyrzeźbił na ołtarz postać Jezusa Chrystusa. Ten drwił sobie z prośby, ale że wielu do niego przyszło, w końcu się zgodził.
Spod jego ręki powstał Jezus udręczony. Ciało nabite gwoździami kapało bólem a wystające kości przebijały drewnianą skórę. Tylko wyraz twarzy Jezusa nie spodobał się księdzu Łukaszowi. Wyrażała złość, choć zachwyceni ludzie zdawali się tego nie widzieć.
Wielkie to było wydarzenie w Małych Grozach, gdy wieszano rzeźbę w kościele. Józef nie brał udziału w uroczystości. Ostatniej nocy ojciec nie pojawił się na lampie. I później też go nie było.