Wielka pustka
– Gdzie jesteś ojciec? Zgubiłeś się? – pytał, przewracając się z boku na bok – ojciec?… Przyjdziesz jeszcze?
Skrzący się złotem śnieg na jeziorze, bielił się aż po pnie drzew na brzegu. Kusiło kuligiem. Zebrano ułomne dzieci z całej wsi. Małe boże stworzenia, które nie odróżniały dnia od nocy.
Sanie popiskiwały z radości. Mróz zacinał jak bat nad grzbietami koni. I tylko zwierzęta potrafiły przeskoczyć wyrąbany przerębel. Dzieciaki poszły pod wodę.
Nagła cisza wypełniła świat. Dzieci z otwartymi ustami zapadały się w ciemniejący błękit, oddalając się od światła, które wdzierało się w głębinę przez szpary w popękanym lodzie. Józef łowił dzieci. Spieszył się, bo już ich Złe z jeziora za nogi ciągnęły do siebie. Pomagał mu ojciec, który wychynął na pomoc z ciemnozielonej toni.
Zwrócił powierzchni ostatnią zgubę. Wkoło z krzykiem i z płaczem zbierali się ludzie.
Józef z przyjemnością zaczerpnął powietrza. Znów musiał nurkować by odnaleźć jeszcze kogoś.
Pod wodą pustka była przeogromna. Ale więcej wszystkiego było w spojrzeniu szukającego.