Wieczni...
Byliśmy, gdzieś poza realnie upływającym czasem i w zupełnie innym świecie, a może nawet Galaktyce. Kompletnie nie zwracaliśmy uwagi na nic, co działo się obok. Stawaliśmy się sobie bliscy. Otulało nas coraz więcej zrozumienia. Odgradzało nas od dotychczasowej znienawidzonej rzeczywistość coraz więcej wspólnych uczuć, które szczelnym pancerzem chroniło nasze trwanie…
Czy właśnie tym razem na zawsze?
Wtulaliśmy się w siebie coraz mocniej. Oboje mięliśmy absolutną pewność, że to spotkanie oraz na tą miłość czekaliśmy przez całe nasze życie. Dalsze wędrówka nie ma najmniejszego sensu, bo nie było dokąd pójść ani do czego zmierzać.
Koniec i początek wniknął w nasze połączone w uścisku ciała. Byliśmy tu i teraz. Razem.
Świat się każdego dnia brzydszy, gorszy i okrutniejszy. Zło, zniszczenie oraz wszech chaos. Ludzie okaleczali się dotkliwiej ze stale rosnącą perfidią oraz brutalnością. A w przestrzeni unosił się już jedynie swąd bezpowrotnie spalonych marzeń oraz nadziei… O jakimkolwiek jutrze nie może być mowy… Nie ma przyszłości…
Byłam szczęśliwa, że moje poszukiwania nareszcie zostały zakończone. Poczucie jedności było tak sile, mocne i trwałe, że nie potrzebowałam niczego z wcześniejszych celów ani pragnień. Nie potrzebowałam także podpowiedzi Ukochanych Aniołów, sztucznych kolorów, ani sztucznego blasku, gwiazd.
Zaakceptowałam siebie, nie chciałam żadnych zmian, nie potrzebowałam, nie czekałam … zatracona w współistnieniu, które wiedziałam, że pokona nawet nieustępliwą śmierć… z Tobą mogę przecież wszystko…
...Staliśmy się razem WIECZNI...