Widziałem Empireum
Szykowało się wielkie wydarzenie. Na rozkaz zwierzchników, wszyscy Aniołowie, porzucając swoje obowiązki, pracę w Sferach i przy budowie Raju, mieli udać się niezwłocznie do Centrum, miejsca narodzin, dotknięcia, poznania boskiej Esencji. Opuszczając Sferę Wenus, Barbatos nie posiadał się ze szczęścia, gdy osobiście, sam Archanioł Rafael, przekazał mu nowinę. Nawet projekt nowego cudu nie był tak ekscytujący, jak możliwość zobaczenia po raz drugi Empireum.
Rozkoszował się lotem, skrzydła, miarowo i spokojnie przecinały eter. Spędzając cały czas w pracowni, wyszedł z wprawy, dlatego nie szarżował. W około, w oddali, z lewej, z prawej, widział sylwetki anielskie, najpierw pojedyncze, później liczniejsze, odruchowo zbiegające się w grupy, więc on również zbliżał się do reszty. Po rozwianych, złocistych włosach rozpoznał, lecącego poniżej Assaliaha, również Anioła Cnoty, z którym często dyskutował nad pomysłami, współpracował przy nadaniu zwierzętom umiejętności komunikacji. Inni wydawali się obcy, im bliżej celu, gromada zwiększała się o twarze niedostępne, pochmurne i srogie, co było widoczną cechą Aniołów z Chóru Mocy – stąd wzięło się biegające w Niebie prześmiewcze powiedzenie o „marsowym obliczu”, od miejsca ich zamieszkania.
Wreszcie głębiej poczuję Esencję, dawno nie doznałem jej bliskości, myślał Barbatos – jak dotąd tkwił w jednym miejscu, po powstaniu w świetlistym ogniu, zesłany do odległej, mało znaczącej Sfery, która była niewielkim obiektem zainteresowań. Zrekompensuje sobie czas nieobecności. Co to za wydarzenie? Nie dochodziło do mnie nic, żadne plotki, jedynie polecenia. Zrób to, zrób tamto, zmień kolor tego, ubarw tamto. Wszystko dla ziemskiego Raju i jego mieszkańców. Musi być coś z tym związane, za wiele pracy włożono, zaangażowano za dużo Aniołów, by ukształtować parę zwierzątek i roślin. To coś większego i potężniejszego. Nie mogę się doczekać, wysiłki zostaną na pewno nagrodzone. W końcu Esencja, czysta, jedyna, prawdziwa, wspaniała. Chociaż troszeczkę, rozpłynę się. Już mną ogarnia, daje bezpieczeństwo, spokój. Kocham Cię Boże, za to, że mnie stworzyłeś, za to, że nadałeś sens życiu – podniecenie udzielało się wszystkim, kłębiące się myśli wyrażały się w urywanych zdaniach, mrowieniu na koniuszku języka, w nerwowym połykaniu wyrazów.
Jest. Z mglistych obłoków wyłoniły się wieże, sztandary Empireum. Parę takich; odbijająca wszelkie promienie, jak tafla wody, kryształ ziemski; niesymetryczna, niczym konar drzewa, rozwijająca się ku górze, zakończona rozległym tarasem; spiralna, wijąca się regularnie; prosta, stożkowata, z płaskimi ścianami, do których nic nie mogło przywrzeć; okrągła, o identycznym obwodzie u podstawy i wierzchołka; szersza, monumentalna, zakończona iglicą, niczym miecz wzniesiony dla obrony; jak rajski kwiat, budzący się do życia, rozwinięta w promienistą koronę; podobna do zaciśniętej pięści, biegnąca prosto od podstawy, by w czwartej części szerzej się zaokrąglić; siedem takich, w budowie widać było jeszcze dwie. Najwspanialsza jednak była wieża środkowa, która górowała wpatrzona na pozostałe; symetrycznie rozciągnięte na podobieństwo macek, wystrzelone fragmenty pilnowały, opiekowały się mniejszymi wieżami. Biła tak wielka moc, że Barbatos z towarzyszami zamilkli w urzeczeniu. Empireum. Mury, łączenia, bramy pojawiały się powoli w ciszy, nasyconej oczekiwaniem i trzepoczącą muzyką anielskich skrzydeł.