Walentynki (niezbyt romantyczne opowiadanie z przymrużeniem oka)
Redaktor naczelny dwutygodnika ,, Piękna i niezawodna pani domu" nie miał łatwego życia. Jak nietrudno się domyślić, nie przepadał za swoją pracą. Uważał, że zajmowane przez niego stanowisko jest znacznie poniżej jego kompetencji. Przecież z powodzeniem mógłby redagować bestsellery, a może nawet sam by je pisał, od deski do deski, gdyby ten cholerny babski szmatławiec nie zajmował mu tyle czasu.
Na domiar złego budżet firmy był okrojony i nie starczał na zatrudnianie profesjonalistów, dlatego zlecano pisanie artykułów przypadkowym ludziom z ulicy. Odbijało się to oczywiście na jakości tekstów i przysparzało wiele problemów. Z jednym z nich właśnie przyszło się znowu ( o zgrozo!) zmierzyć redaktorowi.
Co prawda artykuły o paznokciach hybrydowych i bezgłośnym odkurzaczu wypadły w tym miesiącu nadzwyczaj dobrze, wręcz poetycko, ale główny temat numeru okazał się zupełnym nieporozumieniem. Trzeba było jak najszybciej skontaktować się z jego autorem. Zadanie to przypadło sekretarce, ponieważ redaktor naczelny nie znosił rozmawiać przez telefon. W ogóle niechętnie rozmawiał z ludźmi. Skracał wszystkie spotkania najbardziej jak się dało. Osiągał cel głównie dzięki swojej rzeczowości. Również teraz, kiedy zjawił się feralny pisarzyna, od razu przeszedł do rzeczy.
- Panie ... - niestety ze względu na dużą rotację pracowników nie był w stanie sobie przypomnieć nazwiska. - Panie, co to ma być? Zleciliśmy panu napisanie specjalnego artykułu w związku ze zbliżającymi się Walentynkami. Rozumie pan, miłość, kwiatki, czekoladki, namiętność: kobiety to kochają. Pana tekst jest zupełnie nie na temat. Pozwolę sobie zacytować: ,, Kiedy byłem mały, upodabniałem się do swojego psa. Warto wspomnieć, że było to wyjątkowo głupie zwierzę, które żarło wszystko jak leci, łącznie z własnymi odchodami. Pomyślałem, że skoro tak się zajada, to musi być genialny przysmak. Postanowiłem pójść w jego ślady, jednak kiedy byłem już bliski zaspokojenia swojej ciekawości, niespodziewanie wpadłem do muszli klozetowej. Ponieważ nie umiałem jeszcze pływać, poddałem się całkowicie występującym w kanalizacji prądom. W ten sposób znalazłem się nagle u sąsiadów. Była to istna sensacja. Zdarzało się już, że różnego rodzaju gady i pajęczaki zmieniały mieszkanie za pomocą rur w blokach, ale dzieci raczej nie przemieszczały się w ten sposób. Kiedy sąsiadka oddała mnie rodzicom, tata powiedział : Trzeba nam było lepiej kupić tego gada. A mama na to: lepiej pajęczaka, ptaszniki mają przyjemne futerko." Czy mógłby mi pan więc wyjaśnić, co to ma wspólnego z tematem numeru?
- To przestroga - odparł z powagą pan o nazwisku niegodnym zapamiętania.
Redaktor zamyślił się i siedzieli przez chwilę w ciszy, wpatrując się w dzielące ich biurko. Później powoli pokiwał głową, wyrażając tym gestem swoją niespodziewaną aprobatę, jakby jednak dał się przekonać, tylko w jego oczach pojawiło się coś na kształt smutku.
- Ja też urodziłem się w listopadzie - powiedział redaktor.
Oboje pokiwali głowami, ale tym razem nie wiadomo dlaczego.