W mniejszości
Spotkanie miało odbyć się na przedmieściach.
Droga, która była trasą okrężną, oraz którą trudno było nazwać drogą – była raczej szlakiem z lekka przetartym – prowadziła w górę. Kołowała trochę i wpadała nieraz w zarośla, kierując jednak stale przy drzewkach oliwnych.
Skwaru nie było wcale. Rześkie powietrze trzeźwiło umysły i studziło wiecznie wzburzoną krew mniejszości. To jednak nie pomogło.
Ci na dole wspinali się, przystając od czasu do czasu ze zmęczenia. Byli starsi i po dłuższej wędrówce bolały ich kolana i łatwo tracili oddech. Starsi jednak mieli pomysł. A pomysł był ciekawy i przebiegły. Dlatego też wzięli ze sobą nie tylko rodziny i dalekich krewnych ale i nakłonili dzieci sąsiadów by z nimi poszli.
Ci z góry widzieli wszystko. Nie wiadomo w jaki sposób gdyż szczyt chowała mgła. Przenikali jednak w nadprzyrodzony sposób jej gęstwinę i planowali sposób rozstrzygnięcia sporu.
Demokracja przeżywała rozkwit, a rozkwit widać było nie tylko w bogactwach, urodzaju, wielkości wspomnianych wcześniej drzew oliwnych i ich owocach – w każdym jednym owocu tak demokratycznym, że każdym jednym obdarzonym tylko jedną pestką bez wyjątków – ludziach, z których każdy był przecież tylko sobą i sobą reprezentował tylko jeden głos nieraz tak donośny, że przenikał mgłę i wywoływał na szczycie ogromne kontrowersje. Posunę się dalej i wysunę przypuszczenie, że w tamtych czasach demokratyczna była także pogoda, która na całą helladę sprowadzała dzień za dnia i noc w nocy.
Gwiazdy świeciły soczyście. Noc była w pełni i księżyc także. Gdyby nie to, że ci z dołu byli tacy powolni to do dziś dnia mówiono by o „ostatniej nocy”, a nie o „świcie demokracji”.
Ci z góry już długo mieli tego serdecznie dość. Mówili: „To szaleństwo” i „Tak dłużej nie może być”, „Co oni sobie myślą”. Tego dnia mieli to zakończyć raz na zawsze.
Gdy wreszcie się spotkali, mgła przeniosła się niżej i mogli się wzajem zobaczyć. Starzec, prowadzący grupę wspinaczkową, który był dość wysoki ale garbił się tak by dorównać wzrostem innym demokratycznym stworzeniom, które z nim przybyły, zaczął mówić. Przerwano mu jednak drastycznie, jak nigdy nikt wcześniej się nie ośmielił:
- Jak śmiesz zabierać głos bez pozwolenia. - rzekł stojący na kamieniu brodacz, górując nad wszystkimi obecnymi.
- Każdy przecież ma prawo głosu. - odrzekł starzec. Ci z góry wzburzyli się, a brodacz nie wiedział co powiedzieć, gdyż nikt jeszcze mu tak nie odpowiedział. - Jak mówiłem, pragniemy szybko rozstrzygnąć ten niecodzienny spór, ponieważ zejście na dół zajmie nam także sporo czasu a zapasy są na wyczerpaniu. Przejdźmy więc może do głosowania. Kto jest „za” niech podniesie rękę? - wszyscy przybysze z dołu podnieśli ręce, niektórzy nawet po dwie naraz. - Więc sprawa rozstrzygnięta, mamy większość, możemy schodzić na dół. Do widzenia. - ci z nadprzyrodzonym spojrzeniem rozejrzeli się po sobie nie dowierzając.
- Jak to? I to już? - zapytał brodacz
- Odbyło się głosowanie. Każdy miał jeden głos. Mamy większość więc nie ma po co dyskutować. - odparł starzec.
- Każdy ma jeden głos?
- Wszyscy są równi.
- A silniejsi i wyżsi?
- Też mają jeden głos.