W cieniu prawdziwego życia
Widzisz te rzeczy i wiesz, że one naprawdę się zdarzają. Tak po prostu. Ale ciągle nie wierzysz, że mogą przydarzyć się i tobie. A przydarzają się. Przychodzą te chwile, które tak spokojnie, z dnia na dzień zabierają wszystko. Tak naturalnie, jak po wiośnie przychodzi lato. Wiesz, że nie możesz nic zrobić, więc tylko stoisz w bezruchu niczym posąg z kamienia i przyglądasz się, jak twój świat legnie w gruzach. Do dziś pamiętam datę śmierci moich marzeń. I pamiętam datę urodzin moich złudzeń. Datę rozpoczęcia się tych chwil, które wkrótce miały nazywać się moim życiem.
Za oknem ciemno i depresyjnie. Nawet kolorowe jesienne liście, trzymające się na drzewach ostatkiem sił, nie były w stanie zniwelować depresyjnego nastroju.
- Bóg ma zły humor – pomyślałem. Piłem małą czarną, która codziennie stawia mnie na nogi. Sobotni poranek w pustym mieszkaniu i żadnych planów na resztę dnia. Może to i lepiej. I tak nie chciałoby mi się nigdzie wyjść. Pociesza mnie myśl, że takie dni też są potrzebne.
Zasłoniłem zasłony, aby brzydota dzisiejszego dnia nie wkradała się dłużej do mojego mieszkania. Zapaliłem główne światło, które rozbudziło mnie i dodało energii. Jednak to był zły pomysł. Od razu rzucił się w oczy nieład, panujący w mojej skromnej kawalerce. Sinatra wydobywał się z głośników w salonie, a ja miałem zabrać się za ułożenie swoich rzeczy. Miałem, bo uzasadniłem sobie szybko, że tak naprawdę to jest to zupełnie zbędne.
- Przełożę coś i później nie będę mógł tego znaleźć – myślałem sobie - akurat jak będzie mi potrzebne. Może akurat się tak stanie, któregoś dnia w tygodniu. Jeszcze przed pójściem do pracy. Co gorsza, może nie znajdę tego, co było na tyle ważne, by wyrzucić kilka kurew o poranku. Później pójdę do pracy w złym humorze. Oj ja wiem, że ciężko jest ze mną wytrzymać w takim nastroju. Może nawet pokłócę się z szefem i stracę pracę.