Upadek Calleh
Ten dzień pamiętam jakby to było wczoraj. Padał zimny siarczysty deszcz, taki jakiego nigdy wcześniej, ani później nigdy w życiu nie widziałem. Stoją w tym deszczu można było poczuć jak zamarza nam powoli szpik w kościach powodując przy tym niewyobrażalny ból. -Kami! Kami! - krzyczała zrozpaczona kobieta w średnim wieku pochylając się nad leżącym w błocie mężczyzną - Kami... Proszę cię. Kobieta jeszcze przez jakiś czas płakała, a ja zastanawiałem się dlaczego się kiedy przyjedzie ta cholerna ciężarówka i wreszcie będziemy mogli wyrwać się z tego piekła. Jak ja nienawidziłem tego cholernego błota, tego dnia odmroziłem sobie stopy. -Ken ruszaj się! Transport przyjechała! -Już idę! Czemu te śmiecie zawsze muszą to robić kiedy tak pada? Naprawdę do tej pory nie rozumiem, czemu nie mogli uciekać kiedy świeci słońce. Oszczędziliby nam i sobie sporo kłopotów i przede wszystkim zdrowia. Jednak kiedy tylko wsiadłem do przyczepy i okryłem się ciepłym kocem, pomyślałem o czymś zupełnie innym. W głowie miałem już tylko zapach grzanego wina i równie gorącej kobiety, która czeka na to,żeby mnie tylko rozgrzać. *** -Ken wczoraj byłeś boski! Powiedziała to jakbym sam tego nie wiedział, za kogo ona mnie miała? Nieważne, zresztą Lola, bo tak miała na imię, nie spała koło mnie ze względu na swoją inteligencje, tylko z powodu innych zalet, takich jak jędrne piersi i zgrabny tyłek. No i poza tym miała bogatego ojca, a to było dla mnie bardzo pomocne. Mimo wszystko nas związek nie trwał długo, zresztą jak żaden z poprzednich. Nie wiem czy z jakąkolwiek dziewczyną wytrzymałem dłużej niż pół roku,a nasze związki nie sprowadzały się do niczego głębszego niż dziki seks, wszystkie one mnie bardzo irytowały. Nie byłem człowiekiem zdolnym do życia w długotrwałym związku, zresztą nie widziałem żadnych większych korzyści z tego płynących. -Już wychodzisz? -Tak, praca czeka. Kolejna wymówka, tego dnia miałem wolne, ale ona nie musiała o tym wiedzieć. Męczyłem się jej obecnością, tym co do mnie mówiła, musiałem zaczerpnąć trochę wolności. Założyłem szybko spodnie i już po krótkiej chwili znalazłem się na zewnątrz. Zanieczyszczenie tego dnia było niższe niż zwykle, nie trzeba było nawet nosić tych irytujących masek tlenowych. Jak ja kochałem takie dni i ten widok miasta "Calleh", który rozpościerał się przede mną. Te stare fabryki z ich zardzewiałymi kominami, które spowijał delikatnie zielony smog. Kochałem ten widok, kochałem tą zieloną chmurę, która owijała wszystko tak delikatnie nadając mojemu światu nowych barw, tak innych niż wszędzie. Nie pamiętam już kiedy pierwszy raz pojawił się on nad miastem, ale zakochałem się w nim od pierwszego wejrzenia. Było w nim coś takiego bardzo mistycznego, coś czego nie byłem w stanie pojąć. Bardzo mnie to przyciągało. Byłem chyba jedyną osobą, która patrząc w te opary widziała w nich coś pięknego, inni widzieli w nich raczej zagrożenie i obiekt swoich nienawiści.