Umieranie
Miała nadzieję, że teraz w końcu wszystko się ułoży. Miała nadzieję, że będzie lepiej, że tu znajdzie upragniony spokój, że dotknie ją wymarzone szczęście i utuli chroniąc przed złem. Uciekła… jawnie, zupełnie zwyczajnie. Tylko ona wiedziała jaki jest prawdziwy powód oddalenia. Kilkanaście godzin pociągiem dzieli ją teraz od domu, od przeszłości, od wydarzeń, których nie chciała pamiętać. „Jestem daleko-mówiła- jestem wolna, mogę odetchnąć, zacząć nowe, własne życie. Spotkam nowych ludzi, nawiąże nowe znajomości, bez obciążenia przeszłości, bez obaw, że się litują, współczują”.
Naiwna... umiera………..
Na początku rzeczywiście nie miała nawet czasu, aby wspominać, zastanawiać się, płakać. Z czasem wszystko powróciło pomnożone o nowe zdarzenia. Udawała sama przed sobą, że to ją nie rusza, że jest daleko i nie może nic zrobić. Im bardziej jednak wypierała się tej części, która jest integralną jej życia tym bardziej cierpiała, tym więcej wykonywała pracy, tym mniej spała i była spokojna. Zaczęła oddalać się od ludzi, każda uśmiechnięta twarz wykrzywiała jej usta w grymasie obrzydzenia, radosne, beztroskie pary mijane na ulicy irytowały, dociekania znajomych napełniały gniewem. Zaczęła, więc unikać ludzi, opuszczać zajęcia, zamykać się w swoich myślach, w czterech ścianach swej świadomości. „Ale dlaczego? Co ja takiego zrobiłam? Co jest ze Mną nie tak? Czy z ludźmi wkoło jest coś nie tak?”. Zamykała się samotnie w pokoju, łazience. Chodziła na długie spacery w nocy… Zagłębiała się w rozpaczy. Nie umiała sobie poradzić z otaczającym ją złem, z cierpieniem, które przytłaczało, tak bardzo bolało całe życie. Powróciły wspomnienia, troski, kłopoty. Żyła w piekle nienawiści do tych, którzy ją skrzywdzili, do siebie. Nienawidziła siebie z całych sił za to, że nie umiała wyrwać się spod władzy wspomnień, nie potrafiła wybaczyć. Bała się swoich myśli, nie rozumiała uczuć. Czuła wstręt i obrzydzenie do siebie samej. Przestała rozmawiać zbywając każdego kilkoma słowami. „Co ja tu robię? Jaki to wszystko ma sens? Ciągłe niepowodzenia, troski? Po co istnieję? Dla kogo jestem?”. Pytania zaczęły zamieniać się w twierdzenia przeczące moralnej obronie życia. Chciała umrzeć. Ta myśl opętała ją z całych sił. Po pewnym czasie nie umiała o niczym myśleć, aby nie rozpatrywać tego w kategorii śmierci. „Przecież i tak umrzemy!”- mówiła- „Każdego w konsekwencji czeka śmierć i grób i tylko proch zostanie . Bezsensu. Życie jest bezsensu i tyle” . Ubrana zawsze na czarno z opuszczoną głową i rozpuszczonymi włosami chodziła niczym sama śmierć, zwiastun końca i cierpienia. Szukała siebie, nie znalazła. Udawała kogoś innego przekonana, że nikt nie chciałby poznać ją prawdziwą. Maska, którą nakładała stanowiła ochronę przed światem, przed ludźmi przed nią samą i jej obrzydzeniem do własnej osoby. Popadła w depresję. Przestała wychodzić z domu, wegetowała. Nie jadła nie, nie piła. Odwodniona trafiła do szpitala. Grała normalną nastolatkę, która zastosowała zbyt rygorystyczną dietę. Uśmiechała się, jadła prawie normalnie. Po wyjściu ze szpitala dalej praktykowała swój styl życia. Godzinami leżała bez ruchu wpatrzona w okno lub w punkt na ścianie. Po policzkach nieustannie płynęły cierpkie łzy. Co widziała na tej ścianie? Kogo wypatrywała przez okno?. Umierała. Jej duszę zżerały przemieszane uczucia zmieniające się co chwilę, dopełniające jedno niezmienne-rozpacz. Widziała w swej głowie obraz porzuconej przez matkę, płaczącej, wstrząsanej dreszczami z oczyma wlepionymi w ciemność, w której widać było małe światełka okien bloków. Zastanawiała się wtedy co dzieję się za tymi szybami? Mama gotuje kolację, tata siedzi po pracy i odpoczywa, a dzieci biegają po domu śmiejąc się radośnie? Tęskniła do urzeczywistnienia tej sceny . Tęskniła za miłością, która gdzieś się zgubiła przed progiem ich mieszkania. „Jak to jest? Jakim prawem inni są szczęśliwi, a ja muszę siedzieć w tym zimnym pokoju i płakać?”. „Mamuś wróć! Proszę!”- wołała- „Ja obiecuję, obiecuję, że już będę grzeczna i będę ci pomagała i będę dobrze się uczyła. Tylko wróć! Panie Boże słyszysz? Obiecuję, już od dziś opiekować się rodzeństwem i tatą i pomagać mu i odrabiać lekcje zawsze tylko niech mamusia wróci. Błagam!!!”. Zwijała się płacząc przeraźliwie. Czuła, że zaraz pęknie jej serce. Błagania nie zostały wysłuchane. Mimo, że była pilną uczennicą, grzecznie chodziła do kościoła, nauczyła się gotować, aby tatuś mógł mieć mniej pracy, próbowała pomagać młodszemu bratu i siostrze. Obciążona wieloma nowymi obowiązkami coraz dojrzalsza, coraz silniejsza szła dalej przez życie naiwnie wierząc, że jej prośby niedługo zostaną wysłuchane tylko nie może się poddać, musi nadal się starać. Czekała rok, następny i następny i następny. Po 5 latach przeżyła swój bunt przeciw światu, przeciw jej sytuacji życiowej, przeciw ojcu. To wtedy przestała nazywać go tatą, zaczęła złościć się na wszystko zło, które wyrządził. Wtedy poczuła do niego pierwszy raz nienawiść winiąc o wszystko, w tym o wyjechanie mamy. Krzyczała, złościła się, buntowała. Zamknięta notorycznie w pokoju słuchając głośno muzyki, waliła głową w ścianę, obwiniając się o kolejną kłótnie i próbując zrozumieć czyja to wina – jej czy ojca? Nie było chwili, aby nie sprzeczali się ze sobą, dnia, w którym wyszłaby z domu bez wściekłości i krzyku. Jedyną osobą, która ją rozumiała była mama, po kilku latach milczenia zaczęły ze sobą pisać. Planowała przyjechać za rok na święta. Pisała sms-y, że to nie jej wina, żeby się nie przejmowała ojcem, że da radę, bo jest silna. Dała, myśląc, że tak jest rzeczywiście, nienawidząc ojca, a kochając i tęskniąc za mamą. „Jaka ja byłam dziecinna-myśli patrząc nadal na ścianę- niby tak dojrzała i odpowiedzialna, a tak naiwna, jednostronna. Czego się spodziewałam, że życie jest takie proste? Że sytuacja rodziców jest tak klarowna i oczywista? Głupia. Teraz już wiem, że wina leży po obu stronach, że to wszystko jest skomplikowane i poplątane. Teraz straciłam już wszystko…” Przypomina sobie, jak rodzeństwo nienawidziło jej za to, że ma tak dobre kontakty z mamą, że tak kłóci się z ojcem i robi problemy. Jak oskarżali ją, że została przekupiona za kilka nowych rzeczy i wyjazd za granicę do Anglii, gdzie ona wyemigrowała. Bardzo dobrze pamięta, jak się wtedy czuła, jak szmata, jak bezużyteczny, bezwartościowy śmieć. To, że nadal sprzątała, gotowała, pilnie się uczyła nie miało znaczenia, bo ludzie zaczęli szeptać, że jednak coś jest nie tak z ojcem. A przecież opinia ludzi była dla niego najważniejsza, druga po pieniądzach, których nigdy sam nie zarobił, przepracowawszy w swym życiu 2 lata. Wspomina, jak poczuła się, gdy mama przyjechała i zajęła się nią, jak się martwiła, starała troszczyć. W końcu po długich latach ktoś zaczął się opiekować nią, ktoś zauważył, że potrzebuje miłości. Tak to odbierała, jako miłość. „A może rzeczywiście mieli rację? Może to wszystko było po to, aby ją przekupić? By mieć kogoś po swojej stronie? By córka usprawiedliwiła ją z tak długiej nieobecności w ich życiu?”.Chciała tylko poczuć się kochaną, być kimś ważnym w czyimś życiu… Teraz to już nieistotne, tak jak nikogo to nie obchodziło przed kilku laty. Tak jakby była lalką o sercu z kamienia, która wykonuje ruchy determinowane przez szarpnięcia sznureczków, nie czująca, niczego nie potrzebująca, istniejąca tylko dla innych i ku ich pożytkowi. Po kilu miesiącach przestała krzyczeć, wypominać, szukać odpowiedzi u ojca. To nie miało sensu. Kłamał będąc przekonany, że jest niewinny, wierzył, że to co mówi i tylko to jest prawdziwe. Milczała, ignorowała jego dziecięce prowokacje, unikała wszystkich. Była jak cień, szarzała, niknęła… Jak duch przemieszczała się po pokojach po czym niknęła w swoim zamknięta na wszystkie spusty, aby nie daj Boże nikt nie wszedł i nie zobaczył, że jest prawdziwa i można się z nią podrażnić. Rodziną byli dla niej przyjaciele, domem pokój, spokój znajdowała w długich spacerach po lesie. Wsłuchana w różnorodne głosy i szelesty uciekających przed nią zwierząt przekonywała się, że jednak istnieje, że jest istotą cielesną. Ale czy duchową? Czy czuła? To sprawdzała kłując się igłą w ramię, wbijając paznokcie w dłonie, biegając do utraty tchu i bólu stóp. Mechanicznie spogląda na dłonie noszące ślady tamtych doświadczeń. Przeżyła kolejne kłótnie, awantury. Nie uciekła chociaż miała ochotę. Nie zabiła się mimo nieustannej obecności tej myśli w jej głowie, w jej snach. Planowała, była blisko, bała się…. Postanowiła, że to przetrwa, że przeżyję, jeżeli nie zginęła jeszcze. Uczyła się, zdała maturę, dostała się na studia. Szczęśliwa , że zaczyna nowe życie, pokonała wszelkie trudności i opory. Wyjechała. Daleko. Ale wraz z nią, jak pies przywiązany do swego pana przywlokła się cała przeszłość. Ciężarem wspomnień i ran przeżytych cierpień zrzuciła ją z nóg i przygwoździła do ziemi. Upodlona, pokona próbowała się jeszcze podnieść, zawalczyć. Bezsilna legła nie mogąc się podnieść. Świat zamknął ją żywcem w trumnie rozpaczy. Nie może się wydostać, krzyczy, stuka, ale nikt jej nie słyszy. Została sama w pokoju akademickim. Planowała to już dawno. Napisała list do ojca opisując wszystko co zrobił nie tak, co zabił w niej, gdy była mała, co zniszczył w ich rodzinie. Z dopiskiem : „Nie odrzucaj od razu tego listu proszę. Zastanów się. Choć raz Tato przeanalizuj moje słowa, chociaż raz przyznaj mi rację, przyznaj się do błędu. Gwarantuję, że Twój honor nie zostanie naruszony i nikt Cię nie wyśmieje. Możesz jeszcze coś naprawić. Masz jeszcze dzieci, masz swoje życie. Pomyśl. Kocham Cię bardzo. Zawsze kochałam mimo wszystko. Nigdy nie potrafiłam Cię do końca znienawidzić. Kocham i dziękuję za wszystko.” Napisała podobny list do matki teraz już wiedząc, że ona też popełniła błędy, ale nie potępiając jej. Sama przecież też nie jest idealna ani wolna od złego, więc nie ma prawa tego robić. Ale chciała, aby wiedzieli co zrobili nie tak, że ranili siebie i ich nie zwracając na to uwagi. Nazywali się rodzicami i uważali się za lepszego od tego drugiego, ale żaden z nich nie stworzył im rodziny, nie dał prawdziwej, bezinteresownej, ciągłej miłości. Nie dali jej sobie, odbierając szansę na zmianę sytuacji. Pisała z siostrą, która wpada w to w czym ona tkwiła kilka lat temu. Zasypiając ma nadzieję, że jej smsy i list pomogą jej to przetrwać i nie zagubić siebie samej. Brata, który od lat zabija się narkotykami zapewnia o przebaczeniu jego gwałtowności i zadanych jej ran. Pisze, że w niego wierzy, że wciąż ma nadzieję na jego zwycięstwo z tym nałogiem. Może wygrać walkę o swoje życie. Ona prosi go o to. Napisała też do przyjaciół znacząc kartki łzami. Zamknęła się w pokoju, pogasiła wszystkie światła. Leży wpatrzona w krzyż wiszący na ścianie: „Panie! Boże! Przepraszam. Wybacz mi moją słabość, mój brak wiary. Przepraszam, ale nie umiem inaczej. Już nie! Próbowałam. Sam wiesz, że próbowałam pomóc im, pomóc sobie, uciec, odciąć się od tego. Nie udało się. Proszę Cię Boże, Ojcze mój. Prawdziwy Ojcze mój! Nie gniewaj się na mnie. Trzymaj w opiece moją rodzinę, przyjaciół. Spraw błagam, aby moja śmierć przyczyniła się do zmiany tej chorej sytuacji… Błagam…..” To były jej ostatnie słowa. Zasnęła… Ze starym, pogniecionym zdjęciem całej rodziny w dłoni. Na stole zostawiła listy i zeszyt z wierszami. Ostatnie łzy potoczyły się lekko po bladych policzkach, na których za tydzień spoczną ostatnie pocałunki bliskich i przyjaciół. Pogrzeb będzie nadzwyczajny. Wszyscy będą płakać, ludzi będzie dziwnie wielu- sama się nie spodziewała nigdy, że tylu ma znajomych i przyjaciół, że dla tylu była, istniała. Nad grobem zostanie odczytany jeden z jej wierszy, ksiądz oczyta też ulubiony fragment Pisma Świętego, będą śpiewać piękne pieśni religijne, na grobie nie złożą wieńców pogrzebowych, a zwykłe kwiaty: tulipany, chabry , narcyzy, żonkile, astry, a także białe i herbaciane róże. O to prosiła w liście do ojca. Prosiła jeszcze by nie nosić po niej żałoby, aby jej śmierć potraktowano tak lekko i przyjęto tak dobrze, jak śmierć jej ukochanego dziadka. Na końcu napisała, żeby nie próbowali obwiniać za jej śmierć nikogo. To była jej świadoma, przemyślana decyzja. Prosiła, aby pomyśleli nad swoim życiem, aby nie zmarnowali go, aby popatrzyli na siebie i siebie próbowali zmienić, a nie na siłę drugiego człowieka. Aby wpuścili do swego życia miłość i na niej opierali dalsze losy rodziny. „Kocham Was bardzo. Bądźcie! I nie złośćcie się na mnie.”