Tysiąc znaczeń...Rozdział 2: Linia Horyzontu cz. 1.
- OOO... - krzyknęła - Kika...to znaczy Wiktoria już jest! No to bajo...znaczy pa pa ciociu Klaudio!
- Pa dziecko, pa!
Na podjeździe czekała już Kika na dwuosobowym skuterku.
- Hejo! - przywitała się
- Cześć!
- Co tam? Coś się stało?
- Nie, nie! Lepiej już jedźmy bon Klaudia nas zabije.
Ewa usiadła obok przyjaciółki i pojechały na kółko literackie, które prowadził pan Hoginss. Pogoda strasznie się zespsuła. Nagle zaczął padać deszcz, ale nadal było gorąco.
Na kółku jak zwykle nuudaa! Dziewczyny pogadały sobie w ich zeszyciku GR ( Globalnych Rozmów ). Jutro 14 urodzniny Kiki. A Ewa nawet nie kupiła prezentu. Jutro 06.06, czyli urodziny jej mamy. - Nie myśl o tym - karciła się - mama wyjdzie z tego! Słyszysz?! Wyjdzie!
Po zajęciach pogoda znowu się zmieniła. A może nie?! To tylko Ewa widziala oślepiający błysk, i już nie było jej na tym świecie. Znajdowała się znowu na tej zielonej polance co rano. Tym razem coś kazało jej popatrzeć w góre. Na niebie przesuwały się jasne chnury, ale było tam coś jeszcze. Taka...złota poświata. Podobna do linii horyzontu.