Twinning Część 4
TWINNING
Część 4
Pola i łąki zlewały się w jeden, ciągły, rozmazany korowód różnych barw z domieszką szarości towarzyszącej mu, na co dzień. Piotr Nowicki jechał właśnie do Wrocławia. Nie miał czasu podziwiać krajobrazów, gapiąc się na okrągło w ekran mini laptopa. Tylko od czasu do czasu przenosił swój zmęczony wzrok na okno, chcąc sprawdzić, gdzie teraz jest. Mknący pocisk pod postacią pociągu zostawiał za sobą anonimowe miejscowości, o których zapomniał nawet Bóg. Piotr mógłby przysiąść, że w niektórych miejscach w tym kraju zatrzymał się czas.
Sam pochodził z Trójmiasta, które utworzyło przez dziesięciolecia jedne wielkie nadmorskie, megalopolis. Przyzwyczajony do widoku żurawi, olbrzymich statków i ciągłych turystów z kraju i zza granicy nie odczuł wielkiej różnicy, kiedy przeprowadził się do stolicy.
Warszawa pełniąca rolę głównego ośrodka przemysłowego, politycznego i kulturalnego wciąż wabiła duże ilości młodych ludzi, pragnących znaleźć pierwszą pracę. On również był jednym z nich. Nie mogąc znaleźć zatrudnienia w stoczniach, wstąpił wpierw do wojska. Porzucił je jednak szybko, gdy tylko poznał Iwonę. To ona za sprawą jej ojca znalazła mu lepszą posadę. Ukończył trudne szkolenie i został agentem. Okazał się nie tyle utalentowany, co zdolny. Dobra, chociaż momentami niebezpieczna praca przynosiła mu spore pieniądze, pozwalając na wygodne życie w luksusie. W międzyczasie zakochany do szaleństwa w swojej dziewczynie wziął ślub, wierząc, że złapał Pana Boga za nogi.
Za sprawą zaznanej miłości i ciepła odstawił on kieliszek, nie chcąc stracić tego, co właśnie zdobył. Problemy z alkoholem miał on, bowiem wcześniej. Przy pomocy żony poradził sobie jednak z uzależnieniem. Ciesząc się, że nie musi mieszkać w jakieś strasznej dziurze i wykonywać jakiegoś poniżającego zajęcia mieszkał on w Warszawie i zarabiał na życie, trudniąc się z tropienia ludzkich klonów. Póki miał domniemane poparcie teściów i miłość Iwony robił to, do czego został wyszkolony. Wyszukiwał i chwytał we własne ręce genetyczne kopie i dostarczał je Wydziałowi. Nigdy nie zadawał żadnych pytań ani nie interesował się zbytnio losem swoich ofiar. Jak mu powiedziano, tak będzie dla niego lepiej i bezpieczniej. Na początku kariery Piotr poznał Bartosiewicza — starszego od siebie agenta. Od razu znaleźli oni ze sobą wspólny język. Wraz z nową znajomością wypełnił on ostatnią lukę. Świetna praca i piękny apartament, w którym czekała na niego zawsze młoda i atrakcyjna żona przynosiło mu dumę i satysfakcję. Miał wszystko, czego potrzebował do życia, czerpiąc z niego pełnymi garściami. Ale nic na tym świecie nie jest za darmo. Niebawem miał się o tym przekonać na własnej skórze.
Praca stopniowo zaczęła dawać mu się we znaki. Ściganie klonów stawało się coraz trudniejsze, a na dodatek jego światopogląd został brutalnie zmieniony. Uczono ich wciąż nowych technik, jak lepiej i efektywniej wyłapywać sztucznych ich zdaniem ludzi. Polegały one nie tylko na poznawaniu obsługi nowych broni itp. Przede wszystkim uczono agentów, jak zadawać cierpienie. Jak złamać kopię człowieka tak, żeby nie zabić, ale wyciągnąć z niego potrzebne informacje. Tłumaczono personelowi, żeby kierowali się bezwzględnością: „Nie zawracajcie sobie głowy sumieniem” — powtarzano im na szkoleniach. „Klony nie są ludźmi, więc nie posiadają duszy, zatem można z nimi zrobić dosłownie wszystko.”
Parę razy był świadkiem, jak klony dzieci i kobiet były uśmiercane na jego oczach. Wtedy zaczął wątpić w sens swojej pracy. I nie miało znaczenia, że sam nigdy nie pociągnął za spust. Całkowity przełom nastąpił w momencie, kiedy osobiście spróbował zagrać rolę Stwórcy. Wtedy wszystko ostatecznie się posypało, zmierzając stopniowo w stronę całkowitej destrukcji. Nie odstawiając butelki od ust walczył o odzyskanie, chociaż części swojej utraconej duszy. Może klon i nie był prawdziwym człowiekiem, ale przecież nawet zwierzęta traktowano lepiej. Sprawa kopiowania ludzkiego DNA była sukcesywnie wyciszana w mediach i w życiu publicznym. Ot, kolejny temat tabu. Gdyby społeczność dowiedziałaby się, że można od tak skopiować ludzkie ciało, zaczęłaby podejrzewać własnych sąsiadów i znajomych. Dzięki wyciszeniu sprawy świat mógł wciąż bawić się w klonowanie. Służyło ono do załatwienia swoich prywatnych spraw i interesów.