TU NAS NIE DOSIĘGNIE
– Nie będzie łatwo. Odpłyńcie! – krzyknął Przemek.
Młody zdążył unieść drąg, ale zamiast uderzyć, czego spodziewał się Przemek, wbił koniec w piach i skoczył w bok. Podciął nogi Przemka i ten przewrócił się do tyłu.
– Szlag!
Zachmurzone niebo zagrzmiało, a młody skoczył na ofiarę, przygniótł i złapał za ramię trzymające saperkę. Ważył chyba z tonę.
Brodacz był już przy nich. Obezwładniony Przemek szarpał się, próbował wydostać spod ciężkiego napastnika, który sapał równo, jak przy wyciąganiu sieci z wody. Nie pozwalał się zrzucić.
Umrzesz, ale będziesz żył – usłyszał w głowie Przemek.
Mąż i ojciec uciekających o wiele za wolno matki z córką otworzył szeroko oczy na widok uniesionego noża cofającego się, żeby nabrać rozpędu. Zacisnął powieki, kiedy nóż ruszył gwałtownie, jakby niepatrzenie miało ulżyć w tym, co za ułamek sekundy miał poczuć.
Jestem przy tobie, moje dziecko.
Ostrze wbiło się w jego bok. Czuł wyraźnie, niemal widział za zamkniętymi oczami, jak zimna stal wchodzi bez trudu między żebra, tnąc jelita i kończąc wędrówkę w żołądku.
– Hyhyhy! – ucieszył się z łodzi stary rybak.
Przemek myślał tylko o jednym, a z oczu natychmiast zaczęły płynąć łzy, obficie, jak nigdy wcześniej.
– Moje dziewczynki, moje dziewczynki...
Poczuł wilgoć z boku po wyciągnięciu noża, ale wyraźniejsze było sycące uczucie rozlewającej się po jamie brzusznej krwi, kiedy młody z niego wstał.
Niebo gniewało się coraz bardziej. Znowu zagrzmiało.
– Gdzie? – wyszeptał ranny Przemek, szukając wzrokiem napastników.
Obrócił się.
– O nie, proszę – szeptał.
Brodacz i młody gonili Martę i Olę. Nie śpieszyli się specjalnie. I tak nie miały gdzie uciec. Do wsi były cztery kilometry.
Wszystko skończy się dobrze – zabrzmiał obcy głos.
Przemek pomyślał tylko, że słyszy to przez stres i strach.
Mała Ola biegła najszybciej, jak mogła, ale to nie wystarczało, na dodatek potykała się w tych wsuwanych, piankowych krokodylkach, a bez nich nie dało się biec, bo plaża była kamienista, pełna powalonych przez sztormy drzew. Marta próbowała biec z nią na rękach, mimo że Pchełka była ciężka, ale leżące konary zdawały się być sprzymierzeńcami oprawców.
– Dawaj, chłopie! – wystękał Przemek.
Zaczął wstawać. Ból był dziwny, ale nie dojmujący. Za to szare plamki przed oczami mnożyły się z każdą sekundą i rosły. Czuł, że zaraz zemdleje.
Marzył, żeby wytrzymać jakimś cudem i uratować żonę i córeczkę. Schylił się po saperkę, poczuł ciężkość w brzuchu.
Będą żyły. I ty będziesz żył.
– Chy-ba nie – wysapał i pożałował, że tracił na to siły.
– Chłopaki, ten dycha jeszcze! – zawołał stary z łodzi.
Tamci odwrócili się, ocenili, w jakim tempie Przemek ich gonił, po czym wybuchnęli śmiechem.
– Mała dla mnie! Pamiętajcie! – Stary rybak usiadł sobie w łodzi, trzymał złamane ramię i czekał na nagrodę. Mógł w końcu pofolgować zboczeniom, dziękując w duchu za wojnę i chaos. Ręka poczeka, we wsi jest lekarz, kolega.
Przemek walczył o każdy krok, miał wrażenie, że idąc, rozpadał się w środku coraz bardziej. Upadł po jakichś pięćdziesięciu metrach i już nie wstał. Próbował, ale w końcu pękło mu serce i umarł, po tym jak usłyszał z oddali krzyk żony i pisk córeczki.
Na sam koniec, w gasnącej świadomości znowu zabrzmiał w głowie dziwny głos.
Jesteście cenni, będziecie żyć.
Rybacy odebrali życie Marcie i Oli jak rybom wyciągniętym z wody.
Wcześniej dziewczyny przeżyły okropne rzeczy.
Tuż obok, bardzo blisko, poza materią, niczym za zasłoną, łzę uronił Ten, który zapisywał ich imiona w księdze życia. Każdą myśl, wspomnienie i szczegóły osobowości potrzebne do odtworzenia.