Trzy krótkie historie, jedna o mi³o¶ci fizycznej, druga o romantyzmie, trzecia o braku mi³o¶ci
Czas zacz±æ, pomy¶la³ Marek wlewaj±c kolejn± porcjê z³ocistego napoju, który prócz ataku na nerki i w±trobê, przepu¶ci³ skuteczny desant na ¶wiadomo¶æ, rozmywaj±c i sp³ycaj±c rzeczywisto¶æ. Bez zbytnich dywagacji namówi³ kumpla, równie zamroczonego, na niewielki wypad do pobliskiej dyskoteki, miejsce nieformalnych godów i stroszenia pawich piór. Dotarli id±c prawie jak po sznurku, z zwichrowaniami powodowanymi uciskiem butów. Zap³acili wstêp podejrzliwie patrz±cemu osobnikowi, szerokiemu jak szafa. Nie mieli wierzchniego odzienia, wiêc podró¿ do szatni nie okaza³a siê konieczna. Wys³a³ kumpla po porcjê piwa i rozgl±dn±³ siê po towarzystwie – wszystkie sto³y zosta³y zajête przez ludzi konwersuj±cych wy³±cznie mimik± lub wykrzykuj±c sobie do ucha, pluj±c przy tym niemi³osiernie – muzyka, po³±czenie patetycznego c-moll z mniej patetycznym dum-dum, jak wbijanie gwo¼dzi w czaszkê, uniemo¿liwia³a swobodn± wypowied¼. Tutaj s³owa jednak nie mia³y wiêkszego znaczenia, liczy³ siê wymowniejszy jêzyk cia³a. Zanurzy³ wargi w ¶wie¿ym p³ynie, ze wzglêdu na dba³o¶æ o klientelê, mocno ochrzczonym i z domieszk± soli, aby przypadkiem chêæ picia nie zmala³a.
Parkiet dyskoteki by³ na obni¿eniu, ogrodzony barierkami, na których opierali siê samce, b³êdnym wzrokiem szukaj±cych zwierzyny do upolowania. Zazwyczaj koñczy³o siê na obserwacji, poniewa¿ si³y witalne, nadmiar kultury i odwagi nie pozwala³ na beznadziejne wypuszczanie strza³ Amora. Jednak Marek nie stosowa³ owej zasady bezbronnej wstrzemiê¼liwo¶ci, wnet wypatrzy³, na samym ¶rodku parkietu, ³aniê, Afrodytê bez twarzy i imienia, ale za to z cia³em jak bogini. Stoczy³ siê po schodach na dó³, zostawiaj±c przymulonego kolegê, i rozpocz±³ ¿mudn± wêdrówkê w g³±b wij±cej siê w takt dum-dum ci¿by. Dziewczyna tañczy³a ze znajomymi i z nieznajomymi, pl±sa³a nieprzerwanie, krêc±c po¶ladkami, ¶migaj±c w kó³eczku jak derwisz, z rêkami do góry, zapominaj±c o bo¿ym ¶wiecie. Prze³ykaj±c ¶linê, Marek przerwa³ tê modlitwê, chwyci³ energicznie za d³oñ Afrodyty bez twarzy i zakrêci³ energicznie parê razy wzbudzaj±c powszechny zachwyt. Ludzi na szczê¶cie sporo nie by³o, w innym przypadku nie trzeba by³o udawaæ sztucznego t³oku. £owca poczu³ siê jak w swoim ¿ywiole: przechyla³, wygina³, podnosi³, wykrêca³, podziwia³ podskakuj±cy biust, oznaka ¶wietnego ¿ywienia siê samicy, g³ównie na pizzach i zupkach chiñskich, podziwia³ wylewne biodra, idealne do rodzenia dzieci, podkre¶laj±ce umiejêtno¶æ ich wychowywania, podziwia³ wrodzon± skromno¶æ dzierlatki, szczególnie przez skromno¶æ w ubiorze; naturaln± z³ot± opaleniznê, któr± i przez zimê zej¶æ nie chce, g³êbokie jak studnia oczy, kryj±ce niezbadane tajemnice, podziwia³ brak twarzy, a w³a¶ciwie rysów na porcelanowej masce. Wnet dziwny ¶cisk w okolicach g³owy przerwa³ skuteczne gody. Kto¶ wywlók³ go za w³osy przy akompaniamencie s³ów, w du¿ym skrócie i odpowiedniej filtracji, brzmi±ce: „Mój ci ona”. Kolega siê ulotni³. W walce o byt i przetrwanie gatunku, Marek skoñczy³ na chodniku, brocz±c z nosa krew.
Deszcz pisa³ na szybie smutn± opowie¶æ. Krople sp³ywaj±c nierównomiernie, opowiada³y historiê duszy i uczuæ Marceliny. Wpatrywa³a siê w tekst natury, skulona na ³ó¿ku, opanowana przez marazm i zniechêcenie. £zy ciek³y jakby chcia³y siê porozumieæ i zrozumieæ ten jêzyk. Telewizor, mocno ¶ciszony wydawa³ przyt³umione d¼wiêki, postacie wdziêczy³y siê na ekranie, ¿eby zwróciæ na nie uwagê. Niedokoñczona ksi±¿ka o tragicznym tytule „… postanawia umrzeæ”, po³o¿ona przy nocnej lampce, dope³nia³a obraz emocjonalnego spustoszenia. Siêgnê³a do komórki, obejrza³a ju¿ setny raz zdjêcie przytulonej pary, zadowolonej z bycia razem. Z oczu mocniej trysnê³o. Nagle o¿ywi³a siê z zaciêt± min± i z pewnym postanowieniem. Pod³u¿ny przedmiot b³ysn±³ w rêku, wstrzymuj±c oddech pochyli³a siê, popatrzy³a na spiralne ¿y³y, biegn±ce od d³oni do przedramienia – puls przyspieszy³ – i… wyci±gnê³a zeszyt z szafki i zaczê³a pisaæ, dokonuj±c skre¶leñ i poprawek: