To jednak nie śpiew...
ki. Podobno wrócił do domu rodzinnego a potem mu się zmarło niestety, podobno zabił go własny syn. Cóż, może mnie też kiedyś czeka rozszarpanie na strzępy przez wygłodniałe córki. Na razie jest to jednak chyba dość odległa wizja. Podobno Odys pod koniec swojego życia wcale nie był tak szczęśliwy, jak można by się tego spodziewać po człowieku, który po tylu latach tułaczki wrócił do ukochanej rodziny. Może tym razem mowa prawdy zadziałała w sposób utajony. Szkoda tylko, że po rozpadnięciu się w nicość nie będzie mógł w nieskończoność rozpamiętywać swoich porażek. Wychodzi na to, że śmierć jest wybawieniem od pieśni moich córek. To się chyba nazywa ironia losu...