ten kto boi się psów,niech wystąpi.On czeka na ciebie
akacji, słońce rozbrajało życie ze wszystkich niepotrzebnych trosk. Można było naprawdę cieszyć się życiem, wierząc, że wszystko da się po ludzku, wspólnie jakoś załatwić.
Z marzeń wyrwało go nagłe walnięcie pięścią w drzwi – OBIAD. Synek spojrzał na zegarek, minęły trzy godziny, była piętnasta. Mama już pewnie wróciła z pracy. Co mam teraz zrobić? – zastanawiał się - i poczuł, że wszystko wróciło. Strach przed życiem, strach przez psem, strach przed tym co będzie, gdy rana wyjdzie na jaw, a zwłaszcza co zrobi ojciec. Rozmasował nogę, która zupełnie odmawiała posłuszeństwa, nie mogąc już nawet utrzymać wiotkiego ciała chłopca, nie mówiąc o zrobieniu kroku.
Wystraszony, z przyklejonym uśmieszkiem pt. jestem w dobrym nastroju, wyszedł z pokoju i przywitał się z mamą.
- Co tam robiłeś? Idź myj ręce, za chwilę będzie obiad.
Piotruś poszedł do łazienki kręcąc biodrami, jakby tańczył lambadę, nucąc pod nosem jakąś melodię. Kiedy wyszedł, ojciec siedział już przy stole, nakładając sobie porządną porcję ziemniaków i kotleta, mama nalewała do talerza zupę.
- Siadaj.
Piotruś poczuł, że nie da rady stać na ugryzionej nodze i podskakując na jednej, ciągnął za sobą drugą, leciutko tylko dotykając palcami podłogi, próbując się odbić.
- Co ci jest, czemu tak chodzisz? - zapytała matka
- Nic, nic, tak sobie chodzę mamo. Mam taki kaprys.
- Nieprawda, widzę przecież, że coś się dzieje. Co się stało?
- Przecież mówię, że nic. – To moja zupa?
Ojciec popatrzył badawczo znad widelca. Wsunął sobie do ust spory kawałek smażonej wieprzowiny i chrząkając przeżuwał, nie zdejmując z Piotrusia swojego spojrzenia.
Synek usiadł na krześle obok ojca, wziął łyżkę i zaczął niemrawo ją poruszać. Nie chciał jeść, nie miał apetytu, przestał udawać, że wszystko gra i jeden wielki ból ogarnął jego ciało, wystukując to na twarzy. Jedną ręką złapał się za bolącą nogę i ledwo powstrzymał syknięcie.
Matka już poznała, że coś niedobrego dzieje się z synkiem. Spojrzała na jego rękę, którą przyciskał do lewego uda, trochę nad kolanem.
- Pokaż to, powiedziała do Piotrusia.
Piotruś poczuł, że serce mu wali jak nigdy dotąd, zerknął na podkoszulkę, przez którą odznaczały się kolejne szybkie i mocne uderzenia.
- Słyszysz, co matka powiedziała? - ojciec zaczerwienił się, zły, że sam nie wpadł na to pierwszy, a w dodatku, że musi oderwać się od jedzenia.
Piotruś odsunął się od stołu i zaczął rozpinać spodnie. Ściągnął je powoli, bojąc się spojrzeć na ranę. Miał łzy w oczach.
Ręka ojca powędrowała na jego ucho, zacisnęła na nim paznokcie i zaczęła machać ze wszystkich sił grubej ojcowskiej ręki, tak że głowa synka niemal nie walnęła o stół i wylądowała w zupie.
- Dla – cze - go - nic - nie - po – wie – dzia – łeś – rozpalone nerwy ojca spowodowały, że cedził przez zęby kolejne sylaby. Czy widzisz do czego doprowadziłeś?! - Teraz trzeba będzie pojechać z tym do szpitala! – wrzeszczał.
Zdjął rękę z ucha i głowa synka znalazła odpowiednią pozycję, chociaż nie w pionie, a lekko pochylona do przodu, jakby ze wstydu, ale to był strach. Piotruś wciągnął nosem najdłuższego w życiu gluta.
Po chwili dłoń ojca potężnie trzepnęła go w potylicę, i tym razem twarz synka znalazła się w talerzu gorącej zupy.
- Kłamca.
Obolały i zapłakany, szedł ciągnięty przez ojca na to samo co rano podwórko, na którym znajdował się straszny pies.
- nie tatusiu, ja nie chcę.
- przymknij się. załatwimy to raz na zawsze. nie możesz się bać, bo będzie cię gryzł aż do śmierci.
- ale, ja już się nie boję – krzyczał przez łzy synek.
Pies wyszedł zza domu i poznał tego samego chłopca, którego potraktował dziś rano tak boleśnie, bo wyczuł, że ten się go boi. Warknął. Syn zrozumiał, że znalazł się w pułapce. Wyrzucony przez ojca, stał samotny, bezradny między nim, a psem. Pies spojrzał bad