Tajemnice Róży-rozdział trzeci
e.Czy rzeczywiscie nie dobre? Czy powinna być tylko uległa.Chciała być taka jak mówiła matka ale nie potrafiła.Coś zawsze kazało jej się buntować.Jakiś wewnetrzny głos zawsze popychał ją do czynów,mówiąc:
"Sprzeciw się,wyraź swe zdanie."
No i zawsze to robiła-przyprawiajac matkę o podwyższone ciśnienie i problemy...bo ludziom zwłaszcza tym bogatym się to nie podobało.Dla Panicza na włościach czy majetnej kobiety taka dziewczyna była arogancka i bezczelna.Smarkata biedaczka która ma czelność mówić co myśli i jeszcze tego bronić.Nie do pomyślenia.Wielu klientów się odwróciło od rodziny Morrisów,przestając przychodzić do piekarni,robiąc zakupy w sąsiednim sklepie.
-Przepraszam mamo.
-I co mi to da córko?
Nie wiedząc co odpowiedzieć Tiffany odwracała wzrok.Głupio jej było i źle sie z tym czuła.Wiedziała że przez swój wybuchowy charakter przysparza trosk.
-Rachunków tym nie opłace.Nie pozwoli to na utrzymanie sklepu.Jeśli tak dalej pójdzie trzeba będzie go zamknąć.
-Nie mów tak mamo.
-Ale to prawda.
-Poradzimy sobie.
-Wieczna optymiska.Bez klientów nie damy rady.
-Zaczną przychodzić.
-Nie bo zdanie bogaczy jest więcej warte niż jakość naszych wypieków.
-To moja wina.Będę chodzić i przepraszać.Namawiać do powrotów.
-Nie!
-Czemu?
-Bo nie jesteśmy nędzarzami.Moja córka nie bedzie chodzić i się upokarzać,jak jakaś żebraczka.
-To co mam zrobić?
-Nic.Zobaczymy co nam przyniesie los.
Zamyślona Tiffany spogląda na matkę nic już nie mówiąc.Widać że źle się czuje z całą tą sytuacją.Bardzo ją martwiła zasępiona twarz matki.Wiedziała że sprawiła ogromną przykrość...ból i nie mogła sobie tego wybaczyć.
"Boże i co ja narobiłam.Narozrabiałam na całego.Jak zwykle zresztą...tym razem nawet bardziej.Czemu jestem taka narwana i pyskata? Czy zawsze muszę się wyrwać i powiedzieć co mi ślina na język przyniesie.Boże ale jestem głupia."
Pogrążona w rozmyślaniach właścicielka sklepu pochyla się nad rachunkami,jej córka podchodzi do wystawowej szyby jakby chciała wypatrzyć i przywołać klientów. Stojącego przy oknie Richardsona intryguje rozmowa Olivera i jednego z żandarmów:
"O czym oni rozmawiają? Jeśli ma coś nowego dlaczego nie przyszedł z tym do mnie?"
Odchodząc od okna:
-Idę się dowiedzieć o co chodzi.
Przed budynkiem redakcji:
-Z głupiałeś? Przychodzisz tu...a jak nas zauważy-odwracając się i spoglądając na szybę gabinetu Richardsona.
-Nie mam wyjścia.
-Z czym?
-On ciągle do nas przychodzi i wypytuje.
-No i co z tego.
-Ja tego nie wytrzymam.
-Bzdura.
-Nie jestem tak silny jak ty.W końcu coś chlapnę.
-Zamknij dziub i trzymaj się ustalonej wersji.
-Dobra.
-Czy coś wiadomo?
"Jeszcze Ciebie brakowało"
-Nie.
-Nie Ciebie się pytam Oliver.
-Nie,nic.
-To czemu tu jesteś?
-Oddał mi zapalniczkę-wyciągając z kieszeni.
-Właśnie.
"Akurat.Nie widziałem by coś Ci dawał...ale zagram w Waszą grę."
A na głos:
-To musi być bardzo cenna zapalniczka.
-Dla mnie ma ogromne znaczenie.
Spoglądając na Olivera i żandarma Richardson wraca do redakcji.Po jego odejściu :
-Nie duzo brakowało.
-Więcej tu nie przychodź.
-Nie będę.
-Mam nadzieję,dla twojego dobra.
-Mojego? Chyba o sobie mówisz.
Żandarm odchodzi.
"Będą z nim kłopoty.Trzeba będzie coś z tym zrobić"