Szalony Doktór BUBÓL!!! (rozdział 2)
o krocza. Gdyby nie te cholerne tabletki Jack na pewno już by nie żył, ale działały lepiej niż Ibuprom na ból głowy i Jack był wszystkiego świadomy i w pełni przytomny. Leżał z paraliżowany, z jego brzucha i ust buchała krew. A państwo Buból mieli ubaw po pachy. Patrząc na niego obrzydliwie zaśmiewali się do przysłowiowych łez. Jack na szczęście nie był tego świadomy. Jedyne co czuł to okropny ból. Chciał umrzeć, ale te pierdolone tabletki mu na ten luksus nie pozwalały. Miał tylko nadzieję że szalony Doktór Buból nie poda mu następnej ich porcji a te niedługo przestaną działać i cały ten koszmar niedługo się skończy. Ale niestety los nie był tak łaskawy.
Gdy małżeństwo skończyło się śmiać, pan Doktór Buból odwiązał Jacka i podniósł go do pozycji siedzącej. Z jego brzucha wypłynęły na wierzch flaki. Chłopak wrzasnął przenikliwie czując wielki ból, ale wciąż nie mdlał. Był w piekle.
- Hihi. I jak mój robaczku?!! Zobacz!! - krzyczał lekarz - sam masz w brzuchu wielkie robale a dziwisz się że moja żona ma takie malutkie!!
Ale Jack wcale go nie słyszał. Był na granicy życia i śmierci i jedyne co go trzymało przy życiu to te pierdolone tabletki.
- Ach, najwidoczniej nie słyszy. No dalej!! - wrzasnął mu do ucha - odpowiedz mi!! Odpowiedz bo przedłużę twoje nędzne życie!!! ODPOWIEDZ KURWA!!! ODPOWIEDZ! ODPOWIEDZ!! - wrzeszczał Doktór. Wyglądał jak szaleniec. Wybałuszone oczy, pryskająca z brudnych ust ślina, twarz pełna blizn, zmierzwione długie włosy i broda. - Nie no, skurwielek mnie olewa. To się jeszcze trochę pomęczy przed śmiercią.... Zanim pójdzie do piwnicy...
Położył Jacka z powrotem na łoże tortur przysparzając mu jeszcze więcej bólu, ale ten nie miał już siły na nic. Po chwili grzebania w szafce z krwawymi narzędziami Doktór wydobył kilka i podszedł do swojego pacjenta. Schował jelita, zaszył dziurę w brzuchu Jacka i obandażował go. Po zrzuceniu narzędzi na podłogę zarzucił sobie Jacka na ramię i zaniósł go do piwnicy pełnej zgniłych trupów. Czując smród zgnilizny i nie widząc nic Jack nareszcie zemdlał, ale z pewnością nie umarł. Śnił. Śnił, że leży na łące pełnej kwiatów, na łące która pachniała. I nie był sam. Był z jakąś piękną dziewczyną. Nigdy jej nie widział, ale wydawała się taka prawdziwa. I znajoma. Zdecydował że jej dotknie, ale cofnął szybko rękę czując że jest jakaś dziwna w dotyku. Jakaś mokra i śliska. Trochę szorstka. Ale stwierdził że i tak nic lepszego nie dostanie, więc zdecydował że jej dotknie. Wtedy usłyszał inny głos. Dziwnie znajomy głos który mówił:
- Hej koleś! - daleki głos - zostaw tego trupa!
Jack nie wiedział o czym ten ktoś mówi, ale za nic nie chciał go posłuchać. Było mu cholernie przyjemnie i nigdy nie pozwoli żeby to się skończyło. Ale głos napierał, stawał się coraz bardziej natarczywy i głośniejszy, aż Jack musiał ustąpić.
- Co?? - powiedział przeciągłym, zaspanym i marudnym głosem. - Cholera... to był... tylko sen? - pytał się zdezorientowany.
- Taa... Musiał być bardzo przyjemny, jednak rzeczywistość jest całkiem inna...
Wtedy nagle dwóch rozmawiających ze sobą ludzi uświadomiło sobie że skądś znają głos swojego rozmówcy.
- Jack? - powiedział Keez.
- Keez?? To ty Keez? Ja pierdolę!