Szabla Rzeczpospolitej I
Bijąca łuna znad lasu obudziła Marcina ze snu. Młody szlachcic wstał i wyjrzał przez okno. Słychać było krzyki i piski, a brzęk tłuczonych naczyń wskazywał tylko na jedno. Kozacy byli coraz bliżej.
- Gerwazy wstawaj! Nie mamy czasu, musimy obudzić Jagnę.
Gruby człek powoli, ociężale dźwignął się z posłania i przetarł zaspane oczy.
- Co się dzieje Marcinie?
- Kozacy są blisko i trzeba uciekać, sami nie damy rady. – Marcin pobiegł do sąsiedniej izby i zaczął budzić Jagnę. Ta oszołomiona wyciągnęła sztylet i zamachnęła się na oślep. Ostrze dosięgło twarzy szlachcica i przecięło ją w poprzek. Długa krwawa rana ciągnęła się od ucha do czubka brody.
- Jagna! Zostaw, trzeba uciekać. Kozacy są w pobliżu, a sami nie damy rady.
Kobieta wyskoczyła z łoża i po chwili stała już ubrana w płaszcz i uzbrojona w długą szablę i nabity prochem pistolet. Jan stał na ganku dworku i czekał na polecenia.
- Janie zaprzęgaj konie, sanie zostaw, musimy szybko stąd uciekać. – Gerwazy krzyczał na całe gardło.
Śpiewy Kozaków niosły się przez bór i wydawało się, że lada chwila tutaj będą. Pierwsi wyjeżdżali z lasu i kiedy zobaczyli ludzi ruszyli na nich z całym impetem.
Cała czwórka gotowa do drogi wskoczyła na konie i ruszyła w przeciwnym kierunku. Na przełaj pobliską łąką wjechała w gęsty, ciemny i niebezpieczny las. Konie pędziły jak oszalałe, zaspy utrudniały przeprawę przez bór, ale nikt na to nie zwracał uwagi. Kozacy gnali za nimi i byli coraz bliżej. Po chwili jeden z nich zatrzymał całą czwórkę i zeskoczył żwawo z konia.
- Kto wy? Gadajcie psy niewierne! – Kozak z długim czarnym wąsem i szablą przygotowaną do ataku powiedział.
- My szlachta! Jedziemy z posłaniem do króla, do Krakowa. – Marcin wyciągnął szablę i wtem drugi Kozak siedzący na swym koniu zamachnął się i przeciął powietrze.
- Gerwazy, Jagna do szabli! – Marcin podskoczył do stojącego obok Kozaka. Zamachnął się swą szablą i rozrąbał z całą siłą głowę przeciwnika. Krew rozlała się na ostrze i splamiła swą czerwoną barwą śnieg. Drugi Kozak bił się mężnie z Gerwazym i wtem Jagna zadała mu cios ostateczny. Ciało bezwładnie padło z konia na ziemię.
- Zabieraj Gerwazy ich miecze, a konie przepłosz. Trzeba jechać dalej.
Czarne jak noc rumaki spłoszone gwizdem Gerwazego uciekły w głąb lasu. Wszyscy razem ruszyli w dalszą drogę.
- Marcinie gdzie jedziemy?! – Gerwazy zagłuszany przez tętent końskich kopyt krzyczał.
- Stąd najbliżej jest do Lwowa i tam musimy się dostać za wszelką cenę! Później zobaczymy.
Konie gnały przez noc i księżyc wysoko rozświetlał drogę. Duży mróz i wiatr utrudniał podróż.
- Atak na posła! – Gerwazy krzyczał. – Król się o tym dowie, a wtedy Kozacy nie będą już tacy odważni!
Ślady kopyt skryły się pod świeżym białym puchem. Cztery postacie oddalały się szybko z miejsca pojedynku i po chwili schowały się za horyzontem.