Skretyniała opiekunka
Pralka, suszarka, zmywarka, zwykła lodówka, czy też czajnik do herbaty to zmora osób demencyjnych.
Miałam podopieczną, która jedząc posiłek, nie mogła się skupić i ciągle zerkała, na światełko na lodówce, które w środku lata bardzo często było czerwone. Lodówka pracowała. Ot cała filozofia. Gdy już się wystarczająco schłodziła, zapalało się zielone światełko. Zdaniem Marlen to była moja wina. Gdy przyjeżdżałam do domu z zakupami, nie powinnam była wsadzać wszystkiego na raz do lodówki. Jej zdaniem najpierw powinnam włożyć jedną rzecz, poczekać aż lodówka ją schłodzi i zapali się zielone światełko. Coś w rodzaju ruchu ulicznego: czerwone - STOP, zielone – droga wolna. Oczywiście Basia nie chce zwariować. Poza tym Basia ceni swój czas i nawet jeśli ma go w nadmiarze, stara się go wykorzystać na zajęcia przyjemniejsze niż rozpakowywanie przez godzinę siatek z produktami spożywczymi. W związku z tym nie słuchałam podopiecznej i nie raz musiałam się nasłuchać, jak to psuję lodówkę.
Częstym problemem bywają również pralki, w których nie potrafimy prać. Ostatnio dziewięćdziesięcioczteroletni pan, zanim przystąpiłam do prania, spytał mnie, czy wiem, że rzeczy sortuje się na kolorowe i białe. Jako kobieta oburzyłam się w duchu. Jako opiekunka odpowiedziałam, że wychowywałam się w ojcem i mając zaledwie dziesięć lat prałam, sprzątałam, gotowałam i zajmowałam się moim młodszym bratem. Ta odpowiedź wzbudziła zaufanie starszego pana i nie podążył on moim śladem do piwnicy. Zresztą miał problemy z chodzeniem. Najprawdopodobniej by nie podołał. Pięć schodków, które pokonywał rano i wieczorem, by opuścić sypialnię i do niej wrócić, były wystarczającą przeszkodą i aktywacją dla mojego gentelmana. - Tak, tak. Pan był bardzo kulturalny, zachowywał zdrowy dystans i w całym domu nie mogłam znaleźć śladów jego obecności (łącznie z łazienką). Niektórzy panowie mogliby się więc od niego wiele nauczyć. Wracając jednak do pralki i suszarki… Kto z Was nie musiał nigdy o to walczyć, by samodzielnie prać i by w ogóle prać? Czy pytano Was o to, czy wiecie, że ciuchy trzeba sortować? Czy pouczano Was, jak korzystać ze środków piorących i jak korzystać z samych urządzeń? Przyznam się, że sfilcowałam niejeden sweterek. Ale to raczej nie o moje umiejętności chodzi. Jeśli podopieczna cały miesiąc nosi jedne spodnie i jeden sweter, a ja skuszę się, by to wyprać, to po pierwsze nie wiadomo jak i z czym. Po drugie trzeba zrobić to jak najprędzej, żeby starsza pani nie zdążyła zauważyć, że podmieniliśmy jej garderobę. U mnie problem polega chyba właśnie w tym pośpiechu. Spieszę się ukradkiem, jakbym coś złego robiła i nagle masz babo placek. Sweterek z rozmiaru 42 zmienia się do rozmiaru „0”. Podopieczna czuje się potwierdzona w przekonaniu, że polska opiekunka lub opiekun nie potrafi prać. Opiekunowi może jeszcze ujdzie to płazem, bo w rewanżu naprawi na przykład zmywarkę do naczyń. Natomiast opiekunce patrzy się wtedy do końca zlecenia uważnie na ręce. Zwłaszcza, gdy używa drogocennych, nieodgadnionych, skomplikowanych, nieziemskich, elektrycznych urządzeń, których w Polsce nie ma i które w międzyczasie stały się dodatkowo skomputeryzowane. Do pralki jeszcze wrócimy…
Zanim opowiem jaka ze mnie kretynka, chciałabym zwrócić uwagę na inne urządzenia, w trosce o które podopieczni nie mogą spać spokojnie. Należą do nich na przykład tak proste urządzenie, jak czajnik lub toster. Kto z Was pracował w domach, gdzie toster i czajnik po każdym użyciu wyłącza się z kontaktu? Normalne? No tak. Normalne. Pójdźmy dalej. Kto z Was pracował w domu, w którym po każdym użyciu umieszcza się je głęboko w szafie, na najwyższej półce, za pudełkiem z krakersami? Nadal normalne? No właśnie. Teraz dla nas to jest normalne. Gdy pierwszym razem spotkałam się z czymś takim, pomyślałam, że kogoś nieźle porąbało. A tu co dom, to ten sam zwyczaj. W międzyczasie ode chciało mi się robić herbaty. Jak pomyślę, ile ruchów muszę wykonać, aby ugotować sobie kubek wody, po prostu mi się nie chce. Wolę sięgnąć po wodę mineralną. To samo z tostami. Dlatego przygotowywanie śniadania zajmuje mi średnio czterdzieści pięć minut. W normalnych warunkach wystarczy około dziesięciu minut. W takich, jak nasze, to właściwie jedna piąta naszego czasu pracy. „Ale fajnie”, można by pomyśleć. No, fajnie. Trzy posiłki plus kawa i zostaje nam jeszcze jedynie czas na spacer z podopiecznym. W praktyce reszta czasu to już nasze nadgodziny. Więc niby super. Tylko kto uwierzy opiekunce, że na przygotowanie śniadania potrzebuje czterdzieści pięć minut? Ba, obecnie po tym, jak przygotuję to śniadanie, kolejne czterdzieści pięć minut czekam na to, by podopieczna zeszła na dół. Nasłuchuję, że wstała, umyła się, pan Flap założył jej stanik, ona dokończyła się ubierać, ale ma bardzo ważne rzeczy do zrobienia na górze i pomimo, że jej mąż prosi ją kilkakrotnie, by w końcu zeszła, przepraszam – zjechała na dół, bo on musi się napić kawy, pani Flip w dalszym ciągu przekłada bezsensownie przedmioty, mając wrażenie, że robi coś niezwykle ważnego dla niej, dla jej męża, dla domu, dla kraju i być może nawet dla całego świata. W końcu chyba sama robi się głodna, bo siada, jak królowa bona na swoim tronie tzn. na krzesełku od windy. Wtedy wiem, że za jakieś około piętnaście minut będę mogła przystąpić do śniadania. Przepraszam. – Liczmy dwadzieścia. Podopieczna wykańcza mnie i własnego męża nerwowo, naciskając jednocześnie przycisk „w dół” i przycisk „w górę”. Winda stoi wtedy w miejscu i wydaje przeraźliwe dźwięki. Pan Flap próbuje pomóc, ale wówczas do dźwięków windy dochodzi skrzeczący wrzask podopiecznej, która uważa, że to jej mężczyzna jest winny, że krzesełko nie jedzie. Urządzenie to można więc z czystym sumieniem zaliczyć do pozostałych. Raczej za sprawą przypadku podopieczna w końcu parkuje na parterze. Wtedy musimy odczekać pięć minut, o których wcześniej wspomniałam. Podopieczna udaje się bowiem do toalety za potrzebą.