SANDOMIERZ (NIEBEZPIECZEŃSTWA ŻYCIA,1958 (13 lat)
Chwilę później przywołany okrzykami kajak ze Sławkiem i kolegą podpłynął do mnie. Wciągnęli mnie do kajaka. Opierałem się. Drżałem w szoku. Wysadzono mnie na brzeg. Poniżej barki około 4 – 5 metrów od zbawiennej belki zauważyłem zarośla trzciny czy tataraku. Często topielców znajduje się trzymających się kurczowo wodnych zarośli. Odruchowo łapią cokolwiek w nadziei na ratunek. Moim szczęściem było to, że przysłowiową brzytwą tonącego był ster-belka a nie poniżej rosnące szuwary. Guz na moim czole spowodowany uderzeniem w belkę był minimalnym mytem za życie.
Zbyszek zorientował się, co się dzieje, zaczerpnął oddech. Wskoczył do wody. Była to świadoma reakcja na zdarzenie przebiegające w ułamku sekundy. Kolega siedzący na końcu kajaka uchwycił się burty barki. Jedyną jego stratą były obtarte do krwi uda. Prąd wody wciągnął kajak pod barkę – wystawał tylko dziób. Odzież zaginęła uniesiona przez wodę.
Wydarzenie zniechęciło nas do kontynuowania eskapady. Ponownie zaczął padać deszcz. Natura opłakiwała nasze nieszczęście. Ukradkiem, odziany tylko w kąpielówki, wróciłem do domu. Ulewny deszcz wygonił przechodniów z ulic. Babcia, była z wizytą u swej córki w Sandomierzu, wydobyła od nas chaotyczny opis wydarzenia. Rozpoczęła odmawiać różaniec dziękując Bogu za mój ratunek.
Morał jest oczywisty: zawsze należy wiedzieć, co się dzieje wokoło. Gapy tracą najwięcej. Otrzymałem kolejnego jokera w karcianej grze życia.
(vide Sandomierskie wspomnienia w Wierszach)