Różyczka
W tej chwili po domu rozniósł się mosiężny dźwięk gongu obwieszczający śniadanie. Dziewczynka zamknęła okno, żeby kociak nie wypadł i wyszła z pokoju, pilnując, by nie zostawić otwartych drzwi. Jak to dobrze, że babcia nigdy nie wchodzi do jej sypialni!
W saloniku, przy niedużym okrągłym stoliku nakrytym śnieżnobiałym obrusem oraz zastawionym rozmaitymi smakołykami, siedziała starsza kobieta w szarej, świeżo wyprasowanej letniej sukience. Siwe, krótkie włosy miała starannie uczesane, na lewym ramieniu tkwiła broszka w kształcie pączka róży. Dziewczynka skinąwszy głową na powitanie, usiadła przy stole.
Babcia lubiła dobrze zjeść, więc na stole nie brakowało masła, bułeczek, ani jajek na twardo, obfitość konfitur cieszyła oko i podniebienie, a kawa babci oraz herbata dla dziewczynki, były naprawdę gorące. Dziewczynka nie należała do niejadków: zjadła posiłek z apetytem godnym wygłodzonego żołnierza. Po śniadaniu pozmywała, gdyż należało to do jej codziennych obowiązków. Po postawieniu ostatniego talerzyka na suszarce wróciła do pokoju.
Kotek wspinał się pracowicie po firance. Prawdopodobnie skusiła go ćma siedząca na suficie. Jeszcze tylko kilka centymetrów i ofiara będzie jego! Nie zauważył, że ktoś wszedł do pokoju, był zbyt pochłonięty polowaniem. Raptem czyjeś ręce chwyciły go mocno, odczepiły pazurki, postawiło na posłanym łóżku. Zamiauczał w proteście. ,,Co zrobiłeś dwunogu? Już prawie ją miałem! Pewnie sam chcesz ją zjeść! Ona jest moja!” Odwrócił się tyłem do dziewczynki i zaczął myć futerko.
***
Doktor Tkaczyk przychodził w każdą środę, dokładnie o dwunastej w południe. Kiedy stary zegar stojący w saloniku zabił dwanaście razy, rozległ się dzwonek do drzwi – właśnie była środa. Babcia wpuściła gościa i posadziła go naprzeciwko siebie w fotelu.
Fotel był dosyć niski, doktor zaś przeciwnie – bardzo wysoki i w dodatku długonogi, więc siedziało mu się niezbyt wygodnie, ale pomimo to, nie protestował. Na jego szarej, pomarszczonej twarzy nieczęsto gościł uśmiech, wydawało się, iż jego mięśnie mimiczne zanikły z powodu nieużywania. Pośrodku głowy znajdowała się łysina, otoczona wianuszkiem włosów jak wyspa – morzem. Kiedy mówił, patrzył rozmówcy prosto w oczy, co niekiedy onieśmielało ludzi. On sam nigdy nie bywał onieśmielony.
- Dzień dobry, pani Adelo. Jak się czuje nasza podopieczna? – Doktor nigdy nie tracił czasu na, jego zdaniem bezsensowne, rozmowy o pogodzie czy towarzyskie pogawędki. Od razu przechodził do sedna sprawy.
- Dzień dobry, panie doktorze. Może napije się pan herbaty albo kawy? Mam też ciasto, bardzo smaczne. – Pani Adela uśmiechnęła się przepraszająco, jakby zaproponowanie gościowi poczęstunku było ogromnym nietaktem.
- Dziękuję, dopiero jadłem śniadanie. Jak ona się sprawuje?
- Ola chyba czuje się dobrze. Nie zauważyłam, żeby… żeby coś było nie w porządku.
- Ola? Nazywa ją pani Olą? – Doktor Tkaczyk wydawał się zdziwiony.
- Tak. – Pani Adela zmieszała się nieco. – To brzmi przyjemniej niż J-124.
- Przyjemniej? Cóż to znaczy?
- Czy ja wiem… Nie chciałabym, żeby ktoś mówił do mnie J-ileśtam. – Po wygłoszeniu powyższej deklaracji starsza pani zainteresowała się gwałtownie obiciem fotela, jakby wstydziła się własnej śmiałości.