Rozdział I, cz. II
Spocona dłoń czarnowłosej dziewczyny drżała niespokojnie na łóżku, kurczowo ściskając prześcieradło. Jej palce co chwilę zaciskały się i prostowały. Właścicielka dłoni mamrotała coś pod nosem i z przerażeniem kręciła się w pościeli. Właśnie miało miejsce to samo wydarzenie, które codziennie odbywało się w ponurej sypialni jednej ze starych kamienic w Nowym Jorku. Dziewczyna wiła się w niespokojnym śnie a jej policzki lśniły od łez. Nie spała długo ponieważ okrutny koszmar ponownie nie pozwolił jej o sobie zapomnieć. Świat w jej umyśle znowu był taki sam. Identyczny sen - ta sama scena, to samo miejsce, dobrze znani jej ludzie. Boleśnie, bez żadnych zmian. Bardzo rzeczywiste i realne, niemalże namacalne. Okropne. Ale niestety prawdziwe. I straszne. Jak zawsze jej serce biło niczym młot, gdy ona na nowo przeżywała koszmarne chwile. Dziewczyna nigdy nie mogła się wzbudzić z koszmaru - jak na złość znienawidzony sen trwał dalej i wcale się nie kończył. Tak bardzo chciała móc otworzyć oczy… Przewracała się z boku na bok, krzyczała. Walczyła z omanem, chciała się uwolnić spod jego działania, ale sen nie dawał za wygraną. Z uporem walczyła ze wszystkich sił, pragnęła wyrwać się ze strasznych objęć swej nocnej zjawy. Jej zmagania pozostawały daremne, wyimaginowani przeciwnicy po raz kolejny odnosili nad nią zwycięstwo.
Dziewczyna wygięła się w łuk na wspomnienie kolejnego ciosu i nagle wszystko zniknęło. W jednej chwili - jak koszmar się zaczął tak samo szybko się skończył. Trwałe pozostały jedynie jego wspomnienia, sprawiając, że sen ciągnął się przez cały dzień… To one, niestrudzenie, prześladowały ją cały czas, niezłomnie, bez wytchnienia. Nie dawały sposobności do chwili spokoju, do jakąkolwiek szansy zaczerpnięcia oddechu. Dziewczyna jęknęła i usiadła na łóżku. Nazywała się Diana Sullivan i otaczający ją świat był koszmarem, którego nie mogła się obudzić. Znowu wróciła do rzeczywistości, przed którą uciekała. Zakryła twarz dłońmi i płakała do długich, wąskich palców. Oddychała szybko i ciężko. W uszach brzęczały jej śmiechy nieznanych jej ludzi i przeraźliwy krzyk. W głowie miała mętlik i wciąż tak bardzo się bała. Otarła nadgarstkiem oczy a drugą ręką odgarnęła czarne kosmyki poprzyklejane do mokrej twarzy. Znowu ten sam sen. Cholera! Kiedy wreszcie będzie w stanie się z nim zmierzyć? Kiedy pokona swój wewnętrzny lęk? Była całkowicie bezbronna wobec tego, co się działo. A przecież nie mogła pozwolić aby to majaki pokazywały jej, jak miała dalej żyć. Powierzchownie była silna, wytrwała. Więc dlaczego głupi sen był jedyną rzeczą, nad którą w żaden sposób nie potrafiła zapanować? Zamiast wziąć się w garść siedziała i mazgaiła się jak małe, bezradne dziecko.
Małe dziecko…. Krzyknęła z wściekłości a wrzask poniósł się echem po ścianach pokoju. Zakrztusiła się własnymi łzami i pokręciła w desperacji głową - niepotrzebnie o tym pomyślała. Wspomnienia już i tak wystarczająco bolały, z czasem przysparzając więcej cierpień, niż najgłębsze rany. Diana odruchowo dotknęła ręką brzucha. Przez materiał koszuli nocnej poczuła dokładnie każdą blizn, każde zadrapanie i wgłębienie. Znów chciało jej się krzyczeć, jednakże tym razem zdołała się powstrzymać, wciskając sobie do ust zaciśniętą pięść. Tak bardzo cierpiała. Gdyby tylko mogła coś zrobić. Cokolwiek… Ale nie mogła. Bo co, zemścić się? Roześmiała się ironicznie. Jak niby miała się mścić? Co rano zastanawiała się po czyjej stronie leżała wina. Odpowiedź sama nasuwała jej się na myśl. W zasadzie nie zrobiła niczego złego, tylko to co zawsze. Ale nie musiała brać się akurat za Claytona. Skąd mogła wiedzieć? Gdyby miała świadomość co przyniesie przyszłość oczywistym było, że nigdy by tego nie zrobiła. Nie mogła mieć pojęcia jak skończy się tamta historia. Przecież dla niej to była codzienność. Tylko, że równie dobrze mogła nie robić zupełnie niczego. Nie zaczynać. „I co, zostawić to tak jak było?”, odezwał się głos w jej głowie. Gdy podejmowała tamtą decyzję miała marzenia, do których pragnęła dążyć. Była szczęśliwa, choć to szczęście miało okazać się najbardziej zgubnym aspektem jej życia. Cierpiała od zawsze i nadszedł czas by coś z tym zrobić, wziąć się za siebie. Dobrze wiedziała, że jej los mógł teraz wyglądać zupełnie inaczej. Powinien. Mogła żyć jak każda inna trzydziestoletnia kobieta. Gdyby tylko nie jedna, istotna rzecz, która odmieniła jej świat, kiedy miała zaledwie pięć lat. Żyłaby teraz zupełnie inaczej, szczęśliwie, jak wszyscy inni, wtapiałaby się w tłum. Nawet jeżeli nie zawsze byłoby jej dobrze, to byłaby wystarczająco szczęśliwa, udając szczęśliwą. Ale stało się tak a nie inaczej. I niestety, teraz już nic nie mogło tego zmienić.