Ratchet & Clank: misja I: Veldin, cz III
rapatów? Oj, wiele. Rozwiązałem dziewczynę. Ledwo, ledwo, ale... Udało się. Dziewczyna bez wachania pomogła mi wstać. Oparłem się o nią jak ranny. Razem pobiegliśmy przed siebie lekkim truchtem, domyśliła się, co mi jest. Gdy dotarliśmy do "hangaru", zobaczyłem mój statek i wskazałem go jej. Ona tylko pokręciła głową i położyła mnie na podłodze. Później zrobiła cos dziwnego. Zza skafandra wyjęła jakiś wisior. Wyglądał jak złota, rzeźbiona kula. Pocałowała go, po czym zaczął dziwnie jaśnieć... I przyłożyła mi go do głowy, po czym kazała wstać. E, nic z tego, nie dam rady, ręce wprost mi się ślizgały ze słabości, poza tym, czułem, że mam gorączkę. Uff... Nawet tutaj jest strasznie zimno! - A więc nie mogę ci pomóc. - Powiedziała dziewczyna. Jej głos brzmiał niemalże jak głos anielicy. Znowu pomogła mi wstać i zaprowadziła do pojazdu. - Szybko, będę prowadzić. Mów, co i jak. - Już miałem zamiar protestować, kiedy uświadomiłem sobie, że nie mam siły. Pokazałem jej guziczek startowy, po czym już nie miałem siły na nic. musialem się zdrzemnąć, ale teraz nie mogłem! Pokazłem resztką sił dziewczynie, jak się steruje, po czym poprostu zasnąłem. Mógłbym się wstydzić! No, ale cóż... Trudno. Zasnąłem. - Hej, śpioszku, pobudka... - Usłyszałem delikatny głos. Uff... Ale się wyspałem... I dobrze, ale gdzie ja jestem? O nie! Zaponiałem, panienka mnie przewiozła! Jasne... I co teraz? - Już nie śpię, nie śpię. - Odezwałem się, otwierając oczy. A niech ten ból... Znowu... Nie dobrze... - Gdzie jesteśmy? - Zapytałem, podnosząc się powoli. - Na Veldin, tak jak poprzednio. - Odezwała się dziewczyna, uśmiechając się delikatnie. - Na Veldin? - Krzyknąłem, ale poderwać się? Nie, nie ma mowy... Nie dam rady! - Tak. Byliśmy w bazie... Jak wasza organizacja się nazywa? - Zapytała, nadal się uśmiechając. Zdięła ten okropny skafander. Miała na sobie teraz masę tiulu, czarnego tiulu i jedwabiu, czy czegoś podobnego. Wyglądała tak zwiewnie, że miałem wrażenie, iż zaraz mi ucieknie... - Nie wiem... Nie pamiętam... Jak masz na imię...? - Zapytałem... Bo niby skąd mam wiedzieć, skoro mi sie nie przedstawiła. - Mam na imię Key... Ale... Naprawdę, nie mówiłam? Oh, przepraszam! - Krzyknęła dziewczyna, po czym ja złapałem się za uszy. Bolało... Strasznie! - Oh, przepraszam, że krzyczę, zapomniałam. Ale... Jak ty masz na imię? - Zapytała, patrząc na mnie jak na jakiegoś znajomego. - Nie chcesz wiedzieć. - Szepnąłem, po czym odwróciłem się od niej. Nie chcę, żeby krzyczała. Nie chcę nieuczciwości. Lepiej, jeśli nie wie, kim jestem. Jeszcze wybuchnie awantura, że uratowała zdrajcę... - Jak to nie? Oczywiście, że chcę. - Odpowiedziała entuzjastycznie. - Na pewno? - Tak. - Ratchet. - Odpowiedziałem, patrząc przez ramię i spuszczając uszy. Oczekwiałem na krzyk z zamkniętymi oczami. - Ratchet? - Zapytała, odsuwając się troszkę. Jednak, gdy zauważyła, że mi tak smutno... Przytuliła się do mnie i otarła moje łzy. Płakałem. Z tęsknoty. - Tak. Wygnaniec, oszust... Zdrajca... - Szepnąłem. Nazwałem się po imieniu, nie będę ukrywał prawdy. Bo po co? I tak by się dowiedziała. - No, dalej, powyzywaj mnie, zmieszaj z błotem... Opluj... - Wyszeptałem, kuląc się. Ona poprostu mnie puściła. Czułem jeszcze na sobie jej wzrok. - Dlaczego? Dlaczego mam cię wyzywać? - Zapytała, zdziwiona. Położyła mi rękę na ramieniu. Rozluźniłem się trochę, jednak dalej siedziałem do niej plecami. A ból głowy nie dawał mi spokoju. - Bo przecież jestem zdrajcą... To Qwark jest waszym bohaterem... - Powiedziałem ze smutkiem, ledwo utrzymując się w pionie. Zakreciło mi się w głowie, po czym trochę ból ustąpił. - Nie, jesteś moim wybawcą. Pomogłeś mi, więc dlaczego mam cię poniżać? - Zapytała. Po chwili spontanicznie wyciągnęła mnie z pojazdu i gdzieś pociągnęła. Biegliśmy truchtem, przed oczami niewyraźnie przemijały mi skalne, brązowe ustępy i złoty piach, na których stały srebrne i platynowe budynki... Czasem zdarzał się też kobalt... Wyglądało to prześlicznie. Moja ojczyzno... Tak t