Ratchet and Clank: Zapowiedź misji I
, albo, co gorsza, zmęczysz się, to po tobie. Po prostu definitywny koniec! Czyli, pierwsza zasada podczas tego rodzaju rozrywki brzmi: „Uważaj!”. Reszta to po prostu pikuś. Łamie się wszystkie zasady, nie licząc pierwszej. Liczy się dobra zabawa wśród wojsk wroga. - Tylko tyle? – Zapytałem zrezygnowany. Spuściłem głowę i zawróciłem. Słyszałem jeszcze tylko cichy śmiech pani komandor. Ciekawe dlaczego się śmiała… Udałem się do swojego pokoiku. Pierwsze, co się rzucało w oczy, to ogromny telewizor. Przed nim stały fotele, a pośrodku stół z konsolą do gier i paroma joystickami. Na jednej z kanap leżał mój skafander. Włożyłem go szybko, z pośpiechu. W końcu udam się na swoją rodzinną planetę! Radość mną rzucała, była chyba w każdym zakamarku mojego ciała, czułem ją wszędzie. Kask wziąłem pod pachę, Clanka złapałem za śrubę na karku (którą przymocowali mu specjalnie, żebym mógł go sobie przykręcić do skafandra na plecach) i pobiegłem do mojego osobistego statku. Nie ma co, prawdziwych bohaterów to rozpieszczali! Jeśli uratowało się sytuację parę razy… No dobra, bez skromności, parę set razy. Niestety, od razu wyruszyć nie mogliśmy. Statek ostatnio coś szwankował. Musiałem to naprawia i, przed wyprawą na mostek właśnie starałem się coś z tym zrobić. Ciekawe, o co chodzi… Co to może tak szwankować… Zaraz, zaraz… Ostatnio coś strzelało, może to rozrusznik? Na pewno! Po ustaleniu, co to, wyjąłem swój… Echem… Gigantyczny klucz francuski. Służył mi również za broń, kiedy amunicja mi się kończyła… Teraz też się przyda. Parę przekręceń tu, parę tam, coś wyciągnąć, coś włożyć… - Clank, spróbuj go odpalić! – Krzyknąłem, stojąc z tyłu pojazdu. Clank przekręcił specjalny guziczek i… Nic, jak tylko chmara kurzu i pyłu. A może to wina… - CLANK! – Krzyknąłem. – Znowu zapchałeś dopalacze? - Nie. – Odparł kompan. - No to co jest… - Powiedziałem sam do siebie, po czym znowu zacząłem się zastanawiać. Może jeden z tych robotów, których, szczerze mówiąc, chyba za dużo w tym hangarze… Na wszelki wypadek sprawdzę dopalacze. W chwilę później byłem w środku ogromnego dopalacza, jednego z dwóch i co znalazłem? Metalową część robota, szczerze mówiąc, to chyba była głowa. Znowu był tu jakiś spór? Wylazłem z dopalacza, wyciągając łeb jednego z robotów. - A teraz spróbuj! – Krzyknąłem, oddalając się od dopalaczy. Zaraz potem z obu dopalaczy śmignął wielki płomień, statek zaczął porządnie hałasować. Mogliśmy lecieć na Veldin, moją ojczystą planetę.