Przewoźnik
An eye for an eye and tooth for tooth, śpiewało cicho radio.
Linia 125 po raz kolejny przysłużyła się społeczeństwu i zawiozła Maksima pod sam szpital, jedynie kilka razy opóźniając wyprawę z powodów niezależnych od MPK.
Nie spiesząc się, wszedł do środka. Przez długą chwilę stał na dole, w przestrzeni zamkniętej przeszkleniami. Dopiero jakaś nagła myśl, prawie dająca się odczytać w głębokiej zmarszczce na jego czole, kazała mu się ruszyć.
Cichą, szumiącą przyjaźnie windą wyjechał na znajome piętro. Jak zawsze zdziwiło go dlaczego to straszne miejsce nazywa się tak cudownie. Onkologia. Dla niego to słowo było samo w sobie pełne delikatnej poezji, ktoś musiał mieć wyjątkowo zły humor, dając tę nazwę korytarzowi, rozgałęziającemu się jak rozkrojona dżdżownica w boczne pomieszczenia, pokoje śmierci.
-Przywiozłem ci coś.
Wyjął pieniążek, który jak złota iskra przeskoczył na jej dłoń.
-Dziękuję.
Za oknem niebo było tak blisko, prawie przelewało się, przesiąkało przez szkło szyb. Wystarczyło wyciągnąć rękę i zerwać pomarańczę.