Przerwane dzieciństwo. Epilog.
Jestem winna wyjaśnienie tym, którzy przeczytali historię Jadzi. Ci, którzy domyślili się, że nie wymyśliłam tej historii, mają rację. Wydarzyła się naprawdę!
Ciekawią Was pewnie dalsze losy Jadzi i innych bohaterów.
Oto one:
Jadzia musiała iść do pracy. Przez ponad trzydzieści pięć lat wydawała odzież, proszek „IXI”, mydła itp. robotnikom w zakładach H. Cegielski. Jej ręce były spękane od proszku, czerwone i wiecznie bolące.
Dziewięć miesięcy po ślubie urodziła mężowi – Jankowi syna. Marzyła o córeczce, dla której miała przygotowane imię: Ewa. Dla chłopca nie miała, wzięła więc pierwsze z kalendarza – Mieczysław. Po trzech i pół roku urodziła córkę. Ewy już nie chciała, nadała jej więc imię Anna, po swojej babci. Jej mąż w tym czasie pracował i uczył się w Technikum Ekonomicznym. Wszystkie obowiązki związane z prowadzeniem domu i wychowywaniem dzieci spadły na Jadwigę. Kiedy była w pracy, dziećmi zajmowała się jej mama, czyli babcia jej dzieci. Wieczorami Jadzia szyła dzieciom ubranka, nawet płaszczyki, sukienki i spodnie. Wszystko, co było potrzebne. Niedługo potem, kiedy Jan zdobył tytuł technika, spadło na nich nieszczęście. Ciężko zachorował na cukrzycę; odwodnionego, na noszach wyniesiono z domu do karetki. Jadzia rozumiała, że nie da sobie rady z dwojgiem małych dzieci i swoją najniższą krajową pensją…Pobiegła do Kościoła Akademickiego i zamówiła tam mszę św. w intencji uratowania męża. I stało się, Pan Bóg wysłuchał jej prośby. Po długim leczeniu szpitalnym, potem sanatoryjnym, wrócił do nich, z maleńką rentą…
Nadszedł 28 czerwca 1956 r.”Czarny czwartek w Poznaniu. Pracownicy „Ceglarza”, a wówczas jeszcze Zakładów Im. J. Stalina, wyszli na ulice miasta. 25 letnia Jadwiga poszła z nimi… Był to pierwszy w PRL strajk generalny i demonstracje uliczne, które zostały krwawo stłumione przez wojsko i milicję.
Kiedy rodzina dowiedziała się o tym, co dzieje się w mieście, i że Jadzia nie wróciła do domu, w którym czekało na nią dwoje małych dzieci i chory mąż, wpadła w panikę.Na szczęście wróciła cała…Po latach miała prawo do wykupu pamiątkowego medalu, kupiła go.
Wcześnie okazało się, że nie mają z czego żyć… Jan oddał więc PAŃSTWU rentę i odpowiedział na ogłoszenie w gazecie. Potrzebowali ekonomisty w dziale zaopatrzenia. Przyjęli go. Oczywiście o cukrzycy nie powiadomił nikogo. Nauczył się sam robić sobie zastrzyki; jeździł po kraju, załatwiał to, co było potrzebne w zakładzie pracy, wożąc w etui od „Druha” - aparatu fotograficznego, insulinę. I tak borykając się z problemami codziennego życia, wykształcili dzieci, chociaż nie raz mieli pod górkę.
Mama Jadzi zmarła w wieku 88 lat. Natomiast Stefek – mąż Basi, wybrał się ze współwięźniami na wycieczkę do Dachau. Po powrocie poczuł się źle. Wezwano karetkę, zmarł w niej nie odjechawszy sprzed domu. Pękło mu serce w sensie dosłownym. Miał 65 lat. Janek dożył 71 lat.
Jadzia – Jadwiga, moja kochana MAMA ma dziś 80 lat, niedługo skończy 81.