PRZEMIANA HENRYKA
Obudziwszy się zanim dobrze zasnąwszy i przyśniwszy mu się coś miłego, wstawszy i otrząsnąwszy się z sennej ociężałości, udał się do łazienki celem zbadania swego aktualnego jestestwa. Od jakiegoś bowiem czasu udało mu się kątem oka zaobserwować przedziwne metamorfozy, atakujące gdzieniegdzie jego męsko – niewieście ciało. Niewieście, bo pozbawione zarostu na policzkach, za to obdarzone bogato w okolicach klatki piersiowej dwoma obfitymi wzniesieniami, potocznie zwanymi biustem. Męskie zaś, gdyż świadczył o tym nadnaturalnych rozmiarów twór mięsisty plączący mu się pomiędzy nogami. Głównie ze względu na niego i dumę, jaka się z jego posiadaniem wiązała, uważał się za mężczyznę i nie martwił się specjalnie pięknym, donośnym i przyciągającym wzrok biustem, którego mogłoby mu pozazdrościć wiele zakompleksionych kobiet. Byłby szczęśliwym człowiekiem, albo raczej jego hybrydą, tworem doskonałym, gdyby nie owe zaskakujące metamorfozy, którym podlegało jego ciało. Przez ni to musiał nieustannie zmieniać adres, rzucać pracę, żyć ze skromnych oszczędności, a czasem, przymuszony życiowymi potrzebami, włamywać się przez sieć do internetowych banków. Prócz tego jego życie było raczej nudne. Nie miał wielu znajomych, bo po kolejnych metamorfozach przestawali go poznawać. Rodziny też nie miał, ponieważ był dzieckiem probówki, choć podejrzewał także, że został sklonowany. Ale nie miał na to dowodów, więc milczał. Zresztą, kto by mu uwierzył, skoro klonowanie ludzi było zabronione... A poza tym , zdarzało się, że metamorfozy przebiegały tak sprawnie, że nie był podobny nawet do swoich najnowszych zdjęć. Trudno było z tym żyć. Musiał kilka razy w ciągu roku zmieniać wszystkie dokumenty. Poznawał siebie tylko dlatego, że mocno wierzył w nieśmiertelność duszy i w to, że ciało jest dla niej jedynie futerałem. Wstawszy więc z łóżka i przekonawszy się, że wykonywanie porannych ruchów sprawia mu niejakie trudności, podreptał do łazienki, by na dużym, ściennym lustrze naocznie zbadać zaistniałe w ciągu nocy zmiany. Spojrzawszy w swoje odbicie (to jest w miejsce, gdzie spodziewał się je ujrzeć), zobaczył twarz olbrzymiej ważki, albo modliszki. W każdym razie facjata oczyska miała wybrzuszone i nadęte niczym obfity kształt poniżej. Pośrodku zaś znajdowało się coś na kształt jamy gębowej, przypominającej długą trąbkę, zakończoną śliskimi ustami. - No pięknie – spróbował powiedzieć, ale zdołał tylko pomyśleć. Jego otwór gębowy nie przepuszczał ludzkich dźwięków, tylko złowieszcze syczenie. – Tego jeszcze nie grali – pomyślał sobie znowu, bo nie widział słynnego filmu Mucha, gdzie sytuacja była podobna, choć nie taka sama: mutacja z muchą w niczym nie przypomina samoczynnej mutacji z samym sobą. Choć, co to za różnica, kim się jest. Kod genetyczny i tak jest ten sam. Henryk spojrzał jeszcze swoimi wielkimi oczami w dół swego ciała, by w wąskim przesmyku pomiędzy piersiami dojrzeć swój największy skarb. Na szczęście był na miejscu, a nawet wesoło się wyprężył w zdrowej erekcji, jakby na widok obrzmiałych piersi pana Henryka. - Znowu nie znajdę żadnej pracy. – Zasmucił się. – Chyba, że w cyrku... I w ten czas wpadł na elektryzujący genialnością pomysł: Telewizja! Kariera w tv! Kontrakty! Filmy! Seriale! Solowe płyty! „Mistrz metamorfozy!” „Genetyczny Czarnoksiężnik!” To są tytuły! Napawając się swym pomysłem, nie zauważył, że kolejna fala mutacji ogarnęła jego strukturę DNA. Zwykle mutacje odbywały się nocą, podczas snu, więc Henryk niczego nie czuł. Czasem tylko miewał koszmary, ale: któż ich nie ma. Nigdy nie widział niczego. Ale teraz... straszne działy się rzeczy. Lepiej o nich nie pisać ze względu na dorastającą młodzież, która mogłaby jeszcze obrzydzić sobie naukę biologii, a przecież lekarze zawsze będą potrzebni. Nie potrzeba także straszyć i reszty czytelników, bo i tak się napatrzą w telewizji na brzydactwa, a literatura powinna raczej... Ale dość tego, bo nam się Henryk wyko