Przed jesienią
Najbardziej nie lubiła zaprawiać ogórków. Każdy ogórek wymaga starannego umycia, pocierania o delikatne wypustki przypominające kolce, dbania o to, by podczas tej czynności nie uszkodzić zielonej skórki. Potem trzeba jeszcze upchnąć go wraz z kolegami do słoika, w towarzystwie kopru i ostro pachnących ząbków czosnku. A i chrzan nie zawadzi. Ale lubiła te ogórki już ukiszone, jako alternatywę dla pracochłonnej sałaty, której każdy listek trzeba umyć, a czasu jest rozpaczliwie mało. Wystarczy wówczas wyprawa do spizarni i przyniesienie słoika ubranego w lnianą czapeczkę obwiązaną wstążką z rafii. Anka obdarzona w związku z klęską urodzaju potworną ilością ogórków, spędziła w kuchni dwa dni zagracając ją niewyobrażalna ilością słoików, szklanych pokrywek, gumowych uszczelek i taką samą ilością kopru, chrzanu i czosnku.
Sierpień obrodził darami natury i nieba. Wieczory i noce rozjaśnione były tysiącami gwiazd rozsianymi po nieboskłonie. Lubiła w takie noce siedzieć na tarasie, spoglądać w bezchmurne niebo i zaklinać gwiazdy, żeby któraś oderwała się od czarnej materii wszechświata i zostawiając za sobą ognisty ślad spadła spełniając jej życzenie, którego nie miała odwagi wypowiedzieć na głos. Do takich wieczorów - pełnych tajemnicy - bardziej niż do lipca - pasowały rieslingi, nieprzewidywalne i czasami miło zaskakujące.
Miesiąc ten przyniósł też od zaprzyjaźnionych działkowców dorodne śliwki, których mięsiste wnętrze puszczało słodki, aromatyczny sok. Ich fioletowa skórka, jak delikatny pergamin pękała pod naciskiem palców uwalniając zapach późnego lata, idealny do zamknięcia w słoiku pod postacią konfitur. A te wymagają czasu i spokoju. Nie lubią pośpiechu. Ponaglane nie pokazują całego swojego bogactwa. Jeżeli da im się wymagany czas wypełnią cały dom zapachem drzewa owocowego, z którego wyciągnęły soki, rozgrzanej sierpniowej, żyznej ziemi i brązowego karmelu. Kiedy Anka wdychała zapach bulgoczących na wolnym ogniu konfitur nasunęło jej się skojarzenie z jej ulubionymi ciemnoczerwonymi, prawie czarnymi winami ze szczepu malbec.
Anna robiąc przetwory zamykała przez lata swoje szczęście w słoikach. Była w nich miłość do dzieci, do męża, do domu, w którym stworzyli rodzinę i w którym unosił się zapach aktualnej pory roku goszczącej w kuchni. Jesienią był to zapach grzybów suszących się przy cieple rozpalonego kominka, zimą skórki pomarańczowej i piernika, które niecierpliwie wyczekiwały świąt, grzanego czerwonego wina o zapachu goździków, wiosną nowalijek rosnących na kuchennym parapecie, a lato pachniało obfitością, z jaką natura podzieliła się swoimi darami. Półki w spiżarni uginały się pod naporem słoików wypełnionych smakowitą zawartością.
Ten rok był jednak inny. Anna nie potrafiła w pamięci wyznaczyć jednego momentu, w którym już przestali być sobie bliscy. I kto był winowajcą. On? Ona? Rozbieżne oczekiwania? Czas, ten podstępny zabójca związków? A może jego stopniowe zamykanie się w pancerzu milczenia, do którego nie miała dostępu, gdzie nie docierały jej słowa, w którym nie było już przestrzeni dla niej. I gdzie później nie chciała już dotrzeć.
Wrzesień z pierwszymi dniami przyniósł przeczucie jesieni ledwie wyczuwalne w powietrzu, które zdawało się mieć już inną gęstość. Delikatna wilgoć podkreślona ciepłymi jeszcze podmuchami wiatru osiadała na policzkach wystawianych do tej pory na ostre słońce sierpniowych popołudni. Liście zaczęły się delikatnie przebarwiać, jeszcze bez świadomości kolorów, któe zanim każą im odpaść od gałęzi pomalują je w intensywne kolory jesieni.