Pozbawiona molekuł emocji
Pozbawiona molekuł emocji
... Już…
jakiś czas temu zastanawiałam się nad swoim limitem gorzkich słów, liczbie cierpkich obelg oraz ilości dni poniżenia zanim dźwigany ciężar mnie wreszcie zwyczajnie przygniecie i zakończy raz na zawsze to piekło krzyżowej gehenny. Ile jeszcze zniosę tych okresów wypełnionych wyłącznie bólem, łzami oraz poczuciem bycia nikim dla partnera, rodziny, przyjaciół, innych ludzi. Również dla siebie, a może przede wszystkim nic nie wartym zerem. Po tylu latach ciągłego upadania i podnoszenia się z kolan wiem, że nie mam żadnych szans na zwycięstwo. I prędzej czy później i tak przygniecie mnie miażdżące tsunami krytyki. Absolutnej plejady zachowań, słów czy gestów niewybaczalnych, których ignorować wieczne zwyczajnie się nie da… Po 30 latach udawania poddaje się i pozwalam mojemu umysłowi spokojnie umrzeć dopijają powoli ostatni śmiercionośny kielich. Bezpowrotnie zawieszając się w próżni wiecznej hibernacji. Bez udziału ludzi.
...Kiedy...
przestałam odczuwać, doświadczać czy myśleć zrobiło się nagle zupełnie pusto wokół mnie. Zupełnie prosto, lekko, przyjemnie… Nareszcie nad niczym się nie zastanawiając… Jednak z wciąż żywym, niezłomnie bijącym wrażliwym sercem, które cierpliwie czeka wypatrując na horyzoncie wielkiej miłości niemającej nigdy nadejść. Od dawna przestając dodawać kolejne wyrwania i bezsensowne odradzania, tam gdzie nie było nadziei ani kogo kochać, w jakim celu dalej walczyć, skoro otacza mnie jedynie pustka, cisza oraz ciemność mroku. Otulająca swą czernią zduszone widmo duszy. Zatrzymują raz na zawsze krąg życia, utopii kolejnych narodzin i śmierci, niechcianych powrotów, nowych postaci oraz odrzucanych wcieleń, ale z tym samym durnym sercem, które chciało kochać. Dzięki Bogu pochłonęła je wreszcie głębia nieskończoności, gdzie dobiłam to ostatnie żałosne brzmienie swego piekielnego piętna przeznaczenia…
… Czując tak wiele w bezkresie nieodczuwania...