Podręcznik kamienowania
Wiedziałem, że to wszystko, co kiedyś do mnie czuła, już dawno się w niej wypaliło. I chociaż wciąż żyła ze mną pod jednym dachem, bo dzieci, rodzina, jakieś zobowiązania finansowe, to mnie już tam dawno nie było. Umarłem albo się rozpłynąłem w powietrzu i można było przeze mnie przejść, jak przez gęsta mgłę.
Stałem się wspomnieniem starych, dobrych czasów, kiedy życie było dużo prostsze. Najgorzej, że nie miałem odwagi tego wszystkiego zakończyć, tak po męsku. Uwolnić jej od siebie. Pozwolić się zabliźnić tej wielkiej, ropiejącej ranie. Dać jej na koniec jeszcze trochę radości. Drżałem na samą myśl, że to ona zrobi pierwszy krok. A ja, nie będę umiał się zachować. Bedę jak dziecko wyrwane z głębokiego snu.
Odzywała się do mnie tylko we śnie. Mówiła, że strasznie za mną tęskni. A ja, starałem się nie poruszać i wstrzymywałem oddech, żeby wszystkiego nie zepsuć i jeszcze usłyszeć tych kilka ciepłych słów, skierowanych do kogoś, kim już od dawna nie byłem. Trwaliśmy w tym stanie, jak w malignie. Dwoje ciężko chorych ludzi, którzy już chyba nawet nie chcieli wyzdrowieć. Przyzwyczajeni do cierpienia. Zapomnieliśmy, jak można żyć inaczej.
I przyszedł mi do głowy pewien pomysł. W zasadzie, to go sobie wyśniłem. Miałem już nawet dla niego gotowy tytuł: „Podręcznik kamienowania”