Po stronie cienia ( kolejny rozdział)
Wytrzymam.
Głupiec, będę ją budził, by obleśnie napluć jej do ucha, że ją kocham?
Poczytam coś. O!... niedawno na bazarku, takich stoiskach ze starymi książkami w Centrum Katowic, kupiłem: „Bez wczoraj i bez jutra” Johna Wainea (wydanie – 1960 r.). Lubię dobre, pierwsze zdanie w książce, a takie mi się w niej spodobało: „Od chwili gdy Edgar zdecydował się na samobójstwo, zaczął żyć teraźniejszością.”
Zdanie godne uwagi.
Lubię, jak pierwsze zdanie w książce elektryzuje, i wymusza moją ciekawość. Pamiętam jak dawno temu kupiłem „Piotra Pierwszego” Aleksego Tołstoja, właśnie po przeczytaniu pierwszego zdania w książce: „Sańka zeskoczyła z pieca, uderzyła tyłkiem w spaczone drzwi.” Chciałem się koniecznie dowiedzieć, co ma wspólnego tyłek Sańki, uderzający w spaczone drzwi, z Piotrem Pierwszym. A przecież, i to mnie poruszyło: obraz gołego tyłka w locie do tych drzwi. Malowniczy to widok. Połączony z poczuciem wiejskiego, bliskiego mi klimatu, zaklętego w spaczonych drzwiach wiejskiej chałupy. Bo też wieś ma w mej pamięci poczesne miejsce.
Choć, czasami, kupowałem książki, których pierwsze zdania były jakieś ni w kij, ni w oko. Ale wiedziałem, że dalej coś ciekawego znajdę. W każdym razie, dla mnie pierwsze zdanie w książce jest ważne.
…Spojrzałem na leżącą na stole, przede mną, „Bez wczoraj i bez jutra”, i ociągając się, ale – sięgnąłem po nią. Ten Edgar, to fajny gość, postanowił popełnić samobójstwo, i w końcu zaczął dostrzegać ludzi, i te okruchy, które składają się na ich życie.
…Tylko, że nie miałem teraz ochoty jej czytać. Coś niedobrego się ze mną działo. Dziwna pustka. Pokój niby przytulny, lecz odczuwałem brak czegoś; dziwny brak.
Mógłbym zacząć chodzić po pokoju, tak jak lubię, od okna balkonowego do przeciwległego okna; od jednego dużego kwiatka, zielonego, rosnącego pod sufit – do drugiego kwiatka, przy drugim oknie, też rosnącego pod sufit. Lubiłem tak chodzić, gdy o czymś tęgo myślałem; przystawałem, dłonią lub dłońmi kreśliłem powietrze, czasami coś mówiłem. Lecz teraz pustka w głowie. I ten odczuwany brak czegoś.
… Trzeba jednak wskoczyć do łóżka.
3.
Cóż z tego, kiedy nie mogłem zasnąć.
No i dzisiaj szpital, za moim oknem, po drugiej stronie ulicy, miał dyżur. Co jakiś czas karetki jeździły na sygnale. W zasadzie… to mi nie przeszkadzało. Byłem przyzwyczajony do nocnych odgłosów miasta: turkotu tramwajów, śpiewów i wrzasków przetaczających się grup pijanych wyrostków, kibiców z niedalekiego GKS-u, bądź odgłosów kłótni i burd.
Nie dlatego nie mogłem zasnąć.
Pomimo alkoholu, który jeszcze gościł w mym ciele, mój umysł, kiwając się na trapezie nad cyrkową areną, był napięty w poszukiwaniu bratniej ręki, która by mnie wsparła uściskiem i po salcie, pozwoliła mi stanąć na nogi.
Jakieś myśli się do mnie dobijały, uderzały w szybę i bezradnie opadały kleksem w nicość.
Oczekiwanie na poród prawdy o mym uwikłaniu się w czyjąś młodość, było niezaspokojonym głodem myśli, które miały się żywe objawić wyjaśnieniem mego niepokoju; moim lękiem przed prawdą.
Ale nocą bardziej chce się do kogoś przytulić, niż zbierać razy w dialogu ze sobą.