Pierwszy list na palisandrze
Cuzco 1.09.2006r. Drogi Ryszardzie! Po mej ostatniej wyprawie do Ameryki Łacińskiej odczułem nieprzepartą chęć podzielenia się z tobą swoimi podróżniczymi spostrzeżeniami. Krocząc peruwiańskim szlakiem napotkałem okoliczności, które diametralnie zmieniły mój stosunek do sztuki reporterskiej. Gdy tylko wysiadłem na stacji Puente Rimos natychmiast podbiegły do mnie Keczuanki namawiające do kupna swych towarów. Ulice były wypełnione po brzegi barwnymi straganami, w których można było nabyć ręcznie tkane pledy, gobeliny i torby. Było to miejsce, gdzie kumulowały się wszystkie kształty, kolory i ornamenty. Niestety za bramą miasta rozciągał się przykry widok głodujących dzieci. Jedna z dziewczynek podbiegła do mnie i zapytała, czy jestem dobrym człowiekiem. Zaskoczony pytaniem odpowiedziałem, że tak. Wtedy ona spojrzała na mnie z ufnością i nieśmiało zapytała, czy kupię od niej amulet. Świadomość nabycia kolejnego bubla, w czasie gdy kończyły się środki przeznaczone na wyprawę, stawiała mnie w przykrym położeniu. Jednak pokora tejże dziewczynki i głębia jej spojrzenia sprawiły, że wspomogłem ją finansowo. Włożyłem amulet do kieszeni i ruszyłem w dalszą podróż. Celem mej wyprawy była świątynia słońca- Machu Picch, znajdująca się na przełęczy między Wayna Picchu, a Machu Picchu w masywie Kordylierów. Otoczony mglistym pierścieniem szczyt góry i przesycona zielonością dżungla tworzyły imponujący widok. Ekstremalne warunki klimatyczne odbiły piętno w moim organizmie. Wspinaczka w nasyconym wilgocią powietrzu sprawiała mi ogromną trudność. Jak się zapewne domyślasz, drogi Ryszardzie, moja eskapada zakończyła się. Przynajmniej na razie. Nie pamiętam, co się dalej stało. Widocznie zemdlałem. Ujrzałem nad sobą twarz Europejczyka. Okazało się, iż jest to misjonarz, który niedaleko pracował na tarasach uprawnych. Doskonale wiesz, jaki był mój stosunek do wiary katolickiej. Dlatego nie byłem zachwycony faktem, iż mym wybawcą był właśnie ksiądz. Jednakże moje domniemania okazały się nietrafne. Mężczyzna pomógł mi dostać się na szczyt, od którego dzieliło nas już tylko kilkaset metrów. To, co ujrzałem przeszło moje najśmielsze oczekiwania. Miasto sprawiało wrażenie uśpionego. Plan miasta wiernie oddawał architektoniczną koncepcję budowniczych. W murach zamknięta była cała inkaska historia. Tylko ściany milczały, oświetlone blaskiem dnia. U stóp świątyni dostrzegłem klęczącego towarzysza, który modlił się nad ludzkimi szkieletami. Oprócz potęgi Machu Picchu po raz pierwszy ujrzałem tragedię tego miasta. Uważnie śledziłem jego historię, jednak nie rozumiałem tych murów. Powierzchowność mych spostrzeżeń była tym większa, że wśród barwnego świata Peru nie dostrzegłem tego, co najważniejsze- ludzi. Dzięki tej historii zrozumiałem, że każda wiara jest piękna, jeśli stawia sobie szlachetne cele. Prowadząc katolickiego misjonarza na Mchu Picchu sądziłem, że moja niewiara jest mocniejsza od jego nadziei. Myliłem się. Zawsze zastanawiałem się, dlaczego nie jestem tak dobrym reporterem jak Ryszard Kapuściński? Dla ciebie zawód reportera był całym życiem, dla mnie niestety tylko pracą. Dziś traktuję to bardziej, jako misję, niż chęć zdobycia sukcesu. P.S: Niedawno odnalazłem amulet, który podarowała mi peruwiańska dziewczynka. Domyśliłem się, co oznacza znak wygrawerowany na amulecie. To symbol przełęczy. Każdy z nas ma swą przełęcz życia. Ważne, żeby wciąż się wspinać i odrzucać skamieliny zła. Życie składa się z niewielu maratonów szczęścia, dlatego zdobywanie małych szczytów buduje naszą codzienność. Maurycy