„Pąki-wiary Liście-nadziei Kwiaty-miłości”
To był piątek jeden z pierwszych dni listopada. Zwykły szary listopadowy poranek. Poszedłem spać dość późno. Długo leżałem i myślałem. Dzień wcześniej nastawiłem budzik na godzinę 6 rano. Jednak kiedy się obudziłem i spojrzałem na zegarek pokazywał on 5:15. Ze snu wyrwał mnie koszmar. Śniło mi się, że jestem sam na świecie i nikt poza mną nie istnieje. Sen ten był tak realny tak niesamowicie intensywny, że czułem się jak by to się działo naprawdę. Czułem tą samotność, czułem strach przed samotnością, strach przed samym życiem. Leżałem na swoim łóżku, leżałem i wpatrując się w sufit myślałem. A gdybym naprawdę obudził się w świecie gdzie jestem sam. Co musi czuć człowiek, który ma świadomość, że nikogo poza nim nie ma. Nie może liczyć na miłość, nie może liczyć na współczucie, na słowa wsparcia i otuchy. Jest pozostawiony sam sobie na łasce Boga i żywiołów. Świadomość, że nikt poza mną nie stąpa po ziemi to musiałoby być straszne. Wstaje rano i nic nie słyszę, głucha przerażająca cisza. Wyglądam przez okno i widzę pustkę. Nie mogę się do nikogo odezwać, cały świat zamarły w bezruchu. To jest nie możliwe, my jako gatunek ludzki jesteśmy stworzeni do życia w grupach. Do życia w mniejszych czy większych społeczeństwach. Człowiek który pozostał by sam na świecie, prędzej czy później odszedłby od zmysłów. Kiedy tak sobie myślałem i spojrzałem na zegarek było za pięć 6. Zastawiłem budzik żeby nie dzwonił bez potrzeby. Delikatnie i po cichu wstałem z łóżka. Powolnym krokiem podszedłem do okna. Stanąłem przed nim podniosłem powoli głowę i rozglądałem się na otaczające mnie widoki. Było jeszcze ciemno ale dało się wyczuć dzień chowający się za horyzontem i czekający aż noc ustąpi miejsca. W powietrzu unosiła się delikatna mgiełka. W oddali stało kilka lamp oświetlających chodnik biegnący przed blokiem. Z drzew opadły już liście. Przyroda zamierała, szykowała się na długi zimowy sen. Stałem i wpatrywałem się bardzo uważnie na wszystkie szczegóły. Zwykły krzak rosnący kilka metrów od mojego bloku, zwykły krzak bez liści. Ale jednak róża. Spoglądając na niego wiem, że jest to piękna róża i kiedy rozkwita mieni się na czerwono obsypana tuzinami kwiatów. Ja to wiem bo widziałem ją zanim opadły z niej kwiaty i liści. Ale jak ktoś spojrzy przechodząc obok co może pomyśleć. Zwykłe suche patyki wystające z ziemi, bez uczuć, bez oznak życia. To tylko pozory. W środku tętni życie, czeka na ciepły promień słońca i łyk ożywczej wody który przywróci ją do życia. Zwykły krzak? Nie to nie jest zwykły krzak to jest symbol, symbol wiary, symbol nadziei. Bo czy nie należy mieć nadziei że po zimie przyjdzie wiosna, czy wiara, że przyjdzie życiodajny deszcz i zaświeci słońce to tak wiele. Stałem i patrząc się na suche gałęzie myślałem, że ja byłem takim suchym krzakiem. Byłem jak ten krzak. Na zewnątrz smutek, żal. W środku uczucia, które czekały na wiosnę. Zima była bardzo długa, mroźna, zimna, szara. Bałem się ze już nigdy nie wzejdzie słonce. Balem się , że już nigdy nie będę szczęśliwy. Ale miałem NADZIEJĘ, to dzięki niej wstawałem rano i zaczynałem każdy nowy dzień. W chwili kiedy prawie dałem za wygraną, w chwili kiedy zima wydawała się wieczna. W najmniej spodziewanym momencie wszedłem na czata. Wszedłem i czekałem, czekałem na Ciebie aż mnie znajdziesz. Znalazłaś mnie. Dzięki Tobie ożyłem. Róża mojego życia powoli, bardzo nieśmiało budziła się do życia. Początkowo na suchych patykach zaczęły pojawiać się pierwsze pąki. Pąki które są dla mnie symbolem wiary. Wiary, że mogę zrobić coś czego wcześniej zrobić nie mogłem. Wiara dzięki której skakałem na skakance, nie piłem kawy czy zrzuciłem zbędny balast. Pąki-wiary. Znaliśmy się już coraz dłużej. Wiesz, że jak jeszcze się nie spotkaliśmy to ja czułem coś więcej do Ciebie niż zwykła sympatia. Wiesz kochanie przecież opisałem to ostatnio. Miałem nadzieje. Nadzieje, że może zaiskrzy miedzy nami. I iskra ta rozpali w naszych sercach wieczny ogień miłości. Na Róży mojego życia zaczęły pojawiać się pierw