Klątwa zazdrosnej czarownicy
Strząsała właśnie z włosów igiełki sosen kiedy za pobliskimi drzewami rozległ się trzask gałązek. Podniosła prędko głowę. Cisza na powrót zagościła w starym lesie. Przez chwilę czuła czyjąś obecność. Dziwne, nieprzyjemne mrowienie w okolicach karku potęgowało uczucie lęku. Zebrała pośpiesznie rozłożone na leśnej ściółce rzeczy i zerkając nerwowo przez ramię oddaliła się szybko, mając nadzieję, że to co czaiło się wśród drzew nie podąży za nią.
Kiedy weszła na ubitą, leśną drogę odetchnęła z ulgą. Nic, ani nikt za nią nie szedł. Uspokojona zatrzymała się, położyła koszyk na ziemi i zajęła się składaniem koca, który cały czas ściskała mocno w dłoniach, miętosząc rogi z poddenerwowania. Schowała go do koszyka, wciskając obok przyniszczonej książki i resztek jedzenia, które zabrała ze sobą do lasu, aby w ciszy i w otoczeniu natury urządzić sobie piknik. Był to jej codzienny rytuał, na który mogła poświęcić godzinę. Na dłuższy pobyt poza domem jej matka kategorycznie się nie zgadzała. Rozalia była skrzętnie chroniona przed wszystkim co działo się w miasteczku, a także i poza nim. Mama mówiła, że nie może opuszczać ich małej chatki, stojącej samotnie na skraju lasu. A jeśli już musi opuścić to bezpieczne schronienie, to nie dłużej niż na godzinę. Rozalia przestrzegała zasad. Każdego dnia, po wykonaniu wszystkich prac, w których pomagała matce, szła do kuchni i napełniała swój koszyk ciasteczkami i owocami, nie zapominając uprzednio zabrać ze swojego pokoju ulubionej książki, którą wciskała między ciastka, a jabłko. Wychodząc z domu, zatrzymywała się przy starej szafie stojącej dumnie w korytarzu i wyciągała z niej przyniszczony już nieco koc. Opuszczając wynędzniałą, nadgryzioną zębem czasu, chatkę czuła rozpierającą radość. Mijając ogród machała zawsze mamie na pożegnanie, po czym otwierała skrzypiącą furtkę i żwawym krokiem ruszała w kierunku gęstej ściany lasu. Osłonięta przez drzewa czuła się swobodnie i bezpiecznie.
- Pamiętaj, że jesteś inna. Póki wiedziesz spokojne życie w murach tego domu nie ściągniesz na nas nieszczęścia. Złam zasady, a wszystkie słono za to zapłacimy - mówiła jej matka. Siedziały wtedy obie przy kominku, ogrzewając się przy ogniu i zajadając brzoskwiniami, które wypadły z wozu przejeżdżającego nieopodal ich chatki. - Twoja prababka zakochała się w narzeczonym czarownicy. Ta się o tym dowiedziała i ukarała kochanków ściągając na swojego niedoszłego męża śmierć, a na twoją prababcie przekleństwo. Gdyby ktoś wtedy wiedział, że to czarownica... - mama pokręciła przecząco głową i zamyśliła się na chwilę. Wspominała lata swojej młodości i to co z nią zrobiła klątwa. - Kiedy twój ojciec spojrzał na mnie pierwszy raz, miłość zakwitła między nami od razu. Po paru miesiącach poczęłaś się ty. Od początku naszej znajomości Cyprian zaczął chorować. W przed dzień twoich narodzin, umarł w potwornych męczarniach. Ból opanował jego ciało. Lekarz nie zdołał mu pomóc, nie mógł nawet pojąć co go zabiło. Ale my wiedzieliśmy. Wiedziała to moja matka, wiedziałam ja i moja siostra. Klątwa zbierała żniwo. Rok później zabrała ukochanego twojej ciotki, zostawiając ją z nowo narodzonym dzieckiem. Przyrzekłyśmy sobie, że nie dopuścimy, aby nasze córki cierpiały tak jak my. Zostaniecie w swoich rodzinnych domach i tu będziecie wieść spokojne życie, z dala od pokus, które mogą obudzić klątwę.
- Dobrze mamo - odparła wtedy mała Rozalia.
Teraz była już szesnastoletnią pannicą i marzenia o pięknej miłości zaprzątały jej śliczną główkę, potęgowane dodatkowo pełną romantyzmu lekturą, z którą nigdy się nie rozstawała. Powieść o rycerzach i niezwykłej urody królewnie czytała już setki razy, za każdym razem odkrywając jak wiele radości sprawia jej ta książka. Nie była ona dla Rozalii tylko źródłem marzeń o miłości, ale i oknem na świat. Dzięki tej książeczce mogła zobaczyć świat, istniejący gdzieś daleko stąd. Za chatką, za ogrodem, a nawet za lasem, który tak często odwiedzała. I choć zdawała sobie sprawę z tego, że książka opisywała dawne czasy, lubiła sobie wyobrażać, ze obecny świat nie różni się od tego, który istniał na papierze. Niektóre rzeczy mogą wyglądać inaczej, ale zapewne nie różnią się tak bardzo. I choć rycerzy nie widziano już od setek lat, na pewno istnieją jacyś szlachetni wojownicy gotowi bronić niewieścich serc w zapierających dech w piersiach pojedynkach.