Opowieści z Przeklętej Doliny: Język Plonów - część VI
* * *
- Tu musi coś być – detektyw nadal klęczał na plaży. Dłonią przeszukiwał taflę jeziora aż w końcu znalazł to czego szukał. Wyczuł mały prostokąt o chropowatej strukturze. Coś jakby jakiś przycisk. – Mam! – Krzyknął z radości jak małe dziecko na widok długo oczekiwanej zabawki i uderzył w to miejsce pięścią. Rozległ się głuchy trzask a po nim na kilka sekund zaległa złowieszcza cisza.
- I co? – zapytał sam siebie.
- Lepiej się… - Mary nie zdążyła dokończyć gdy wokół nich cała tafla zaczęła trzaskać i pękać jak topniejący lodowiec.
John odskoczył od brzegu jak poparzony a Mary upadła na plażę i zakryła dłońmi uszy. Pył wdarł im się do oczu.
- Co się dzieje?!
Mary nie dosłyszała jego słów. Na ich oczach z jeziora zaczęła się wynurzać gigantyczna budowla. Osłaniające ją kolczaste ogrodzenie było trudne do sforsowania. Gdy powietrze ucichło i mogli już słyszeć samych siebie Mary ostrzegła syna:
- Nie próbuj przejść przez to ogrodzenie. Nie wiem w jakim stanie znajduje się teraz to laboratorium ale jak ostatni raz w nim byłam, to ogrodzenie było podłączone do prądu.
Przyjrzeli się grubym murom i strzelistym wieżom. Po środku budowli spoglądała na nich niczym złowrogie oko, czarna, lśniąca kopuła. Cała reszta budowli lśniła jak śnieg.
- W takim razie musimy jakoś spowodować spięcie. Mam scyzoryk ale jak go użyć.
- Daj mi go.
Detektyw spojrzał na matkę podejrzanie.
- Jestem dzieckiem tego laboratorium. Nie mówiłam ci ale raz udało mi się z niego uciec. Nie pokopał mnie wtedy prąd. Mam prawo podejrzewać, że i teraz nic mi się nie stanie.
- Musi być jakieś inne rozwiązanie. Nie chcę cię ponownie stracić – sprzeciwił się detektyw.
- Jestem tu po to, żeby ci pomóc. Więc daj mi szansę.
Mothman zrezygnowany wyjął z kieszeni scyzoryk i podał go matce. Rozłożyła go i wysunęła z niego metalowe kombinerki. Zdecydowanie podeszła do ogrodzenia a Johnowi ze strachu serce podeszło do gardła.
C.D.N.
Konrad Staszewski