Opowieść Ariany
- Tak jest, Wasza Wysokość. – odparła kobieta, zwracając się ku niemu.
Król przeszedł się spokojnie , okrążając ich kilkakrotnie, lustrując wzrokiem.
-Proszę kontynuować rytuał.
- Prosiłabym więc, aby Wasza Wysokość zgodził się nas opuścić na chwilę.
Wśród zgromadzonych przebiegł cichy szmer. Któż mógł by się tak odzywać do Króla?
- Nic z tego, zawsze mnie wypraszasz, gdy tylko rozpoczyna się inicjacja.
- Bo zawsze kończy się tak samo. Tego nie da się uniknąć.
- Najwyższa więc pora, aby Król ujrzał na własne oczy, jak werbuje się jego ludzi, nie sądzisz Ariano?
- Bardzo dobrze. – zrezygnowała kobieta. – Rozpocznijmy więc rytuał.
Przecięła całą komnatę szybkim krokiem, po czym podniosła niewielki nóż, z zakrzywionym ostrzem. Bogato zdobiona rękojeść sugerowała, że jest to broń paradna, nie użytkowa. Powoli wyjęła broń z pochwy, po czym chwyciła w drugą dłoń kawałek papieru.
- Zanim przystąpimy do ceremonii, muszę was o czymś poinformować. – zwróciła się do rekrutów. – Wiecie, że zostaliście wybrani ze względu na swoje unikatowe zdolności. Jesteście nam potrzebni, lecz daje wam możliwość. – zawiesiła na chwilę głos. – Jeśli ktoś z was uważa, że nie czuję się na siłach by wstąpić do Kruków, niech opuści świątynię.
Wśród zgromadzonych zapanowało poruszenie. Z czym może się wiązać owiane tajemnicą dołączenie, że mają tylko jedną szansę, by się wycofać? Wtem, dwoje mężczyzn wystąpiły przed szereg – bliźniacy. Bez słowa skinęli głowami do Króla, następnie do Ariany, po czym wyszli.
- Byliby cennym nabytkiem dla zgromadzenia. – powiedziała bardziej do siebie, niż do towarzyszących jej osób kobieta. – Nieczęsto mamy możliwość zwerbować kogoś spośród Milczących. Ktoś jeszcze? – spojrzała na pozostałą czwórkę. Nikt się nawet nie poruszył. – Dobrze więc. Przystąpmy do inicjacji. Jako nowi rekruci, musicie wysłuchać przysięgi, a następnie podpisać cyrograf. – Odchrząknęła lekko, założyła ręce za plecy, przymknęła oczy i zaczęła recytować – Dołączcie do nas bracia i siostry, do nas pełniących służbę w cieniu i zapomnieniu, podejmijcie wyzwanie, pozwólcie, by Nasz los spoczął na waszych barkach, a jeśli polegniecie, wiedzcie, że wasza ofiara nie pójdzie na marne i zostaniecie pomszczeni… - Podniosła nieco wyżej kartkę papieru, pozwalając, aby płomienie ją oświetliły. – Marick Ghan, wystąp.
Z pozostałej czwórki wystąpił krępej postury mężczyzna, o orlim nosie i kręconych, kasztanowych włosach. Podszedł chwiejnym krokiem do przyszłej przełożonej. Gdy tylko zbliżył się na wystarczającą odległość, czuć było od niego alkoholem. Bez wahania wziął do rąk kartkę z nazwiskami, lecz nie dostrzegł niczego, czym mógłby się podpisać. Spojrzał pytająco na stojącą teraz w mroku kobietę. Wyciągnęła do niego dłoń z obnażonym nożem. Po krótkiej instrukcji, przyłożył czubek broni do palca i szybkim ruchem rozdarł delikatną skórę, po czym przyłożył ostrze do listy. Przez moment wydawało się, że nic się nie dzieje. Z wymalowaną na twarzy ulgą, Marick odłożył przedmioty rytualne na stół i obrócił się ku zebranym. Nagle, powietrze wokół stało się nieznośnie ciężkie. Kłęby fioletowej pary poczęły unosić się dookoła niewielkiej grupki. Z przerażeniem w oczach, Ariana przypomniała sobie kolejne z przestróg, zawartych w wiekowym kodeksie. Ceremonia, która powinna wyrwać uczestniczących z pod władzy Stwórcy, przebudziła pradawne zło, którego od tylu lat strzegły Kruki. Mesjasz był wśród nich. Na skórze Maricka wykwitały bordowe, buzujące plamy. Nie zważając na resztę, Ariana wypchnęła zaskoczonego króla z komnaty i szybkim kopniakiem zatrzasnęła drzwi. Obrzuciła wzrokiem pomieszczenie. Pozostała dwójka była już martwa. Płonące żywym ogniem szpikulce wystawały z zakrwawionych zwłok. Bez zastanowienia rzuciła w kierunku Maricka sztyletem. Unikając ciosów olbrzymich, poczerniałych łap, sięgnęła nad ramię dobywając długiego miecza. Stal zadźwięczała, gdy zderzyła się z twardą jak skała skórą Mesjasza. Kolejna seria ataków i bloków nie przyniosła rezultatu. Okrążając powoli spaczonego mężczyznę, Ariana szukała najsłabszych punktów w obronie. Nie może zwlekać zbyt długo, to pewne. Jeśli przemiana się dopełni, nic nie będzie w stanie zatrzymać Arakash – potężnego przywódcy Legionów orków. Seria łomotów i trzasków za drzwiami odwróciła na chwilę jej uwagę. Potwór bezbłędnie uderzył płonącym szponem. Rozerwana skórznia nasiąknęła ciemną krwią. A więc to koniec? – pomyślała. Tak oto upada Ferynir? W zaciszu starej świątyni wszystko się zacznie, a zarazem skończy? Spojrzała przed siebie. Z Maricka Ghana – jako człowieka – nic już nie zostało. Na środku komnaty, pośród sypiących się ścian, od wściekłych uderzeń demonicznym ogniem, wił się poczwarzec. Jeszcze tylko jeden krok do ostatecznej formy. Krzywiąc się z bólu, Ariana podniosła się z posadzki, wspierając się na mieczu. Potwór wił się w koło, uderzając zawzięcie w stare mury. Z każdą minutą zbliżał się do nieuniknionego. Gdy tylko bestia odwróciła się, kobieta dostrzegła swą ostatnią szansę. Między kolcami wyrastającymi z kręgosłupa, powstała niewielka przerwa, osłonięta jedynie dwoma skostniałymi płatami. Między nimi zaś, widać było szczelinę. Miejsca starczyłoby akurat na ostrze miecza. Kolejna fala łupnięć i grzmotów rozerwała sklepienie. Wielkie, błyszczące prastarymi zdobieniami głazy spadały z hukiem na posadzkę, zalewając ją kaskadą odłamków. Ariana błyskawicznie skoczyła w powietrze i pewnym ruchem wbiła brzeszczot między łopatki poczwarca. Monstrum zawyło przenikliwym głosem, wierzgnęło wściekle i uderzyło kanciastym ogonem. Jak w zwolnionym tempie, wojowniczka rąbnęła plecami w fasadę. Wtem do sali wbiegł król. Cała jego szlachetność i wyniosłość zniknęły pod strugami krwi, spływającymi po jego umięśnionym ciele. Kolejne wydarzenia zlały się w jedną całość, z powodu odniesionych ran. Gruz przysypujący Arianę, strzała wbijająca się z suchym trzaskiem w plecy władcy, bestia, wściekle rycząca, wspinająca się po ścianie ku gwieździstemu niebu. Otaczające kobietę dźwięki stały się nie wyraźne, jakby ktoś przyłożył jej poduszki do uszu. Ostatnie, co ujrzała, to miecz spadający z łoskotem na kamienną podłogę.