Opowieść Ariany II
Delikatny podmuch wiatru przetoczył się przez leśną polanę. Przy niewielkim ognisku klęczał mężczyzna, pochylony nad leżącą bez ruchu postacią. Po chwili wyjął niewielką ampułkę i wlał jej zawartość do kociołka. Po obozowisku rozszedł się ostry, charakterystyczny zapach ziół. Zawinięta w koce osoba poruszyła się niespokojnie.
- Co się… gdzie ja jestem? – dopytywała zdezorientowana kobieta.
- Spokojnie. Jesteśmy bezpieczni. Na razie.
- A co z królem? Strażnikami Świątynnymi?
- Naprawdę nic nie pamiętasz? Rytuał się nie powiódł. Król nie żyje, na dodatek mamy plagę orków.
-Niemożliwe! – kobieta podniosła się na łokciu, stękając z bólu. – Arakash się nie przebudził! Zielonoskórzy powinni dalej żyć jak cywilizowane istoty.
- Cóż, Zachodnie Marchie dostały się pod ich całkowitą kontrolę. Porozmawiamy o tym jednak, dopiero gdy odzyskasz siły.
Podał jej miskę wypełnioną bulgoczącą zupą. Wyglądała na dość smakowitą, gdyby tylko nie ten ziołowy odór.
- Musisz to zjeść. – powiedział, widząc jej wahanie. – To naturalne leki, pomogą ci wrócić do zdrowia.
Dając przykład, podniósł łyżkę do ust i spróbował potrawy. Idąc za jego ślady, zrobiła to samo. Po skończonym posiłku, począł zwijać obóz. Przyprowadziwszy konia, dotychczas uwiązanego nieopodal, pomógł rannej wstać i wygodnie się usadowić na wierzchowcu.
- Kim ty w ogóle jesteś? – zapytała.
- Kilka dni temu, sądziłem, że ostatnim z Kruków. Wygląda na to, że się myliłem, czyż nie, Ariano?
- Skąd znasz moje imię?
- Swego czasu wiele się o tobie słyszało. Najlepsza w oddziale, lojalna do samego końca. Ukazywali cię jako prawdziwy wzór, dla całej organizacji i nic w tym dziwnego. W końcu skończyłaś jako komendantka. Przy okazji, na imię mi Anders.
W spokoju opuścili las. Mężczyzna prowadził konia z uzdę, pozwalając by Ariana mogła wypoczywać w siodle. W oddali, na sporym wzniesieniu widać było doszczętnie zniszczoną świątynię Jedynego. Słońce powoli chowało się za horyzontem, oświetlając wąski, udeptany trakt. Dzikie zwierzęta czmychały czym prędzej do swych kryjówek na widok ludzi. Podróżując w ciszy, kobieta podziwiała okolicę.
- Więc… co się tak właściwie stało? Dlaczego orkowie rozpoczęli najazd?
- Wygląda na to, że nie udało ci się powstrzymać przemiany. Ostatnio plotki nie mówią o niczym innym, jak tylko wielkim smoku, stojącym na czele Legionów. – odparł Anders.
- To co teraz zrobimy? Jeśli Arakash pojawi się na zaludnionych terenach, nie zdołamy w żaden sposób zakończyć plagi.
- Narobimy w gacie i tyle. Podobno nie ma sposobu, żeby go pokonać. Ostatnim razem potrzeba było całego oddziału Kruków, a nas jest tylko dwoje. Po za tym, Ferynir nie ma władcy. Szykują się bunty i przewroty. Nie mamy już czego tu szukać.
Ariana spojrzała raz jeszcze w kierunku świątyni. Jeśli to wszystko, o czym mówi Anders jest prawdą, nie ma nadziei. Jednakże… nie może porzucić swojej ojczyzny. Sama myśl o tym wydawała się wręcz odpychająca. Zeskoczyła z konia, chwytając się za bok. Rana co prawda się zagoiła, jednak wciąż dawała o sobie znać. Mężczyzna spojrzał na nią ze zdziwieniem.
- Przykro mi. Nie mogę stąd odejść. Póki istnieje dla nas jakakolwiek szansa, chcę ją wykorzystać.