Olaf i Dionizy, czyli historia pewnej umowy
- Witaj, Dionizy.
- Dobry wieczór, Olafie. Jak się czujesz? Dość dawno nic od ciebie nie dostaliśmy.
Jeśli czegoś Olaf się nauczył przez te wszystkie lata, to tego, że faun nigdy nie owijał w bawełnę ani się nie rozwlekał. Zawsze przechodził od razu do sprawy, z którą się zjawił.
- Wiem, że nie dostaliście, bo nic nie napisałem. Co więcej, nic już nie napiszę. Cieszę się, że się dziś zjawiłeś, bo od jakiegoś czasu chciałem ci to już powiedzieć. Nie mam już siły. Chcę spróbować w życiu czegoś innego, a nie tylko ślęczeć nad kolejnymi książkami. Już nie mogę. Dobija mnie to.
- Nie mogę powiedzieć, żebym był zaskoczony. Spodziewaliśmy się czegoś podobnego już od jakiegoś czasu. Ale nie przyszedłem do ciebie, żeby cię przekonywać i na siłę zmuszać do tworzenia. Nic z tych rzeczy. Wręcz odwrotnie. Celem mojej dzisiejszej wizyty było powiedzenie ci, że już nie będziemy potrzebowali twoich usług. Dziękuję ci za wszystko w imieniu całej naszej społeczności. Dzięki tobie nie byłoby możliwe, to co osiągnęliśmy.
Słowa Dionizego poraziły Olafa. Nawet przez myśl mu nie przeszło, że koniec dotychczasowego życia będzie wyglądał w ten sposób. Przez te dwadzieścia z hakiem lat przyzwyczaił się do myśli, że jest tym stworzeniom niezbędny, że jest kimś w rodzaju ich rzecznika, łącznika z „realnym” światem, bez którego byliby skazani na zagładę. A tu nagle faun w chłodnych i opanowanych słowach komunikuje mu, że „nie potrzebują już jego usług”. Spodziewał się zaskoczenia, paniki, błagań, przekonywań i nie wiadomo czego (a szczerze mówiąc nawet na nie liczył, jako że wykształcił w sobie dość sporo próżności), a dostał tylko pełną rezerwy obojętność.
- I… to tyle? Co niby osiągnęliście?
- Tak, to tyle. A to, że twoje książki znajdują się na każdym kontynencie, w prawie każdym państwie, w większości miast, czyli niemal na całym świecie.
- A po co wam to było…?
Olaf zupełnie nie wiedział co się dzieje. To już nie był ten sam ironiczny, nieco złośliwy, ale w gruncie rzeczy miły faun. Teraz stal przed nim Faun. Rysy jego twarzy jakby jeszcze się pogłębiły na skutek cieni rzucanych przez ogień w kominku. Spojrzenie iskrzyło nie gorzej od przewracających się właśnie bierwion. Przestał się garbić jak robił to do tej pory i nagle okazało się, że jest znacznie wyższy. Jego postać rzucała długi cień kładący się mrocznie na prawie całej długości salonu… A najgorszy był grymas rozlewający się mu po obliczu w miarę jak wypowiadał kolejne słowa.
- Ty naprawdę nic nie podejrzewałeś przez te wszystkie lata? Niczego się nie domyślałeś, nic nie wydawało ci się podejrzane? Serio jesteś aż tak głupi? Chyba nie uwierzyłeś w to, że naszym jedynym celem jest wciskanie ludziom tych ckliwych bajeczek o sielankowych lasach i smutnych rusałkach? Jakoś chyba nie przełożyły się na zmianę naszej sytuacji?